Robimy Muzeum
To część bloga tworzona przez Państwa. Znajdą się w niej eksponaty wirtualne z Państwa domowych archiwów. Fotografiom będą towarzyszyć ich historie. Tworzymy tę rubrykę z nadzieją, że uda nam się zachować z pozoru nieznaczące fakty, mające jednak ogromne znaczenie dla ich depozytariuszy. To właśnie z Państwa drobiazgów i wspomnień tworzą się wielkie muzea.
Przygoda w czasie ferii
14 lutego 2022 r. w woj. lubelskim rozpoczęły się ferie zimowe. Dzieciaki, które zgłosiły się na zajęcia do Kazimierskiego Ośrodka Kultury, Promocji i Turystyki (KOKPiT) w Kazimierzu Dolnym przyjęły nasze zaproszenie oraz (to trudniejsze) podjęły się pewnego zadania. Wspólnie tworzyliśmy kolekcję muzealną. A skoro dawne muzea były „gabinetami osobliwości”, podobnie i w naszym muzeum takich nie zabraknie. A zatem, zaczynamy!
Lenka
Przyznajemy, Lenka poprawiła nam dziś samopoczucie swoim eksponatem. To interaktywny piesek, który ma na imię Tofik. Lenka dostała go od koleżanki. Piesek potrafi chodzić i naśladuje głos człowieka. Mówi trochę jak dziecko.
Oskar
Chłopiec nie rozstaje się ze swoim eksponatem. Są to okulary. Moje okulary są fajne, bo rozszczepiają się i rozciągają – opowiadał chłopiec. Okulary są nowe, a Oskar otrzymał je od mamy i babci. Nosi je dlatego, bo troszkę gorzej widzi. Poza tym świetnie wygląda w okularach w (naszym ulubionym) zielonym kolorze.
Jagoda
Jagoda zaprezentowała w naszym muzeum rękawice. Nie są to zwyczajne rękawice, ale prezento od cioci. Choć wyglądają troszkę strasznie ( jak dłonie kościotrupa), to są nie tylko ciepłe. Panie i Panowie! Kości na rękawiczkach świecą w nocy! Jagoda jest ciepło ubrana i bezpieczna:)
Karolina
Eksponat Karoliny zachował się niestety tylko na zdjęciu. Bo to pączki, usmażone przez mamę. W robieniu pączków (z konfiturą wiśniową i czekoladą) pomagała Karolina. Generalnie, chętnie widzielibyśmy mamę Karoliny jako „eksponat” muzealny, bo świetni gotuje i robi pyszną zupę ogórkową:) Mamę pozdrawiamy, a do zjedzenia pączków przyczyniliśmy się osobiście:)!
Marta i Natalia
Marta i jej siostra Natalia przyjechały na ferie z Łodzi. Nie miały przy sobie żadnych cennych eksponatów. Ale pomyśleliśmy, że skoro mama Karoliny pojawiła się jako „skarb” w naszym muzeum, to może takimi skarbami mogą być fotografie. oto, co dziewczynki wybrały:
Marta
„Moja ukochaną osobą jest moja młodsza siostra Ada. W domu jest księżniczką. Nigdy się na nią nie złoszczę. Gdyby Ada zniknęła, moje życie nie byłoby takie same” – napisała. Ada ma 2 lata. A prezentuje się tak:
Natalia
„Moją ukochaną osobą jest moja przyjaciółka, Maja. Poznałyśmy się w szkole, kiedy dołączyłam do pierwszej klasy. Od tamtego dnia jesteśmy nierozłączne”- napisała Natalia. Taki przyjaciel to skarb, a skarb wygląda tak:) – Natalia w białej bluzce, a Maja – w różowej.
Julia
Czekamy na fotografię „eksponatu”. A jak się nie doczekamy, to sami wybierzemy się na spotkanie z nim do Muzeum Sztuki Złotniczej. Przedstawiamy babcię Anię. „Jest bardzo fajna. Robi pyszne pierogi z soczewicą. Najlepiej się przytula. Bardzo ją kocham”. Tylko tyle, aż tyle – zapraszamy do kolekcji:)
Kuba
Pierwszym eksponatem jest medalik, który dostałem na mszy świętej. Jest on pobłogosławiony. (Medalik był cennym przedmiotem Kuby. Baliśmy się nawet zdjąć go Kubie z szyki. Dlatego takie zdjęcie. Kuba w tym roku przystępuje do Komunii. Nie dziwimy się, że medalik jest dla niego bardzo wartościowy. Dziękujemy Ci, Kuba, że chciałeś się z nami podzielić tą pamiątką).
Drugi eksponat Kuby pojawił się dosyć niespodziewanie:) Jest to… ząb, który wypadł Kubie na dzisiejszym spotkaniu. Przyznają Państwo, muzealium na miarę poważnego muzeum historii naturalnej.
Tymoteusz (młodszy brat Kuby)
Tymek jest pasjonatem kolei, statków, okrętów i podwodnych poszukiwań. Ma zostać odkrywcą. O zatopionych wrakach wie (prawie) wszystko. Choć nie miał ze sobą swojego ulubionego eksponatu, z pomocą przyszły zbiory fotografii z telefonu starszego brata. Panie, Panowie – przed Państwem „Titanic”!
Model statku stoi na półce w pokoju Tymka. Jest tak duży, że ledwo mieści się na regale. Jest bardzo cenny, bo wygląda jak prawdziwy statek w dniu katastrofy (czyli zderzenia z lodową górą). Nota bene, dowiedzieliśmy się od Tymka, że lodowiec, który upolował „Titanica” ma charakterystyczną, czerwoną pręgę na swoim zboczu.
Adam
Adam przyniósł ze sobą misia. Podobno kiedyś miał imię. Teraz figuruje w naszej dokumentacji jako „Miś Bezimienny”. Adam dostał go, kiedy mama przestała go karmić. Miś jest także podejrzewany o kradzież smoczka, należącego do Adama. Jego właściciel lubi go, mimo wszystko. Czasem tylko Adam i jego miś tracą się z oczu.
Hania (siostra Adama)
Hania do naszego muzeum także przyniosła misia. Ma na imię Niuniuś (Nunuś) i Hania dostała go od wujka Marcina. Był to prezent na czwarte urodziny. Miś (jak to z misiami bywa) służy przede wszystkim do zabawy i przytulania. Proszę Państwa, oto miś!
Maja
Maja przyniosła do naszego muzeum bardzo piękny dzbanuszek. Wykonano go z mlecznego szkła i pokryto złotą farbą (a może nawet samym złotem:). Kubeczek był nagrodą dla Mai. Wygrała go odpowiadając na bardzo trudne pytania podczas „Święta Jesieni”. dzbanuszek służ do przechowywania skarbów.
Agata i Nina
Ten eksponat to prawdziwa zagadka. Znaleziska nie powstydziłaby się pewnie sama Agata Christie. To dwie karty (walety) z tej samej talii. „Karty zostały znalezione, gdy wracałyśmy z wałów drogą obok fary – piszą dziewczyny – początkowo znalazłyśmy jedną kartę, a następnie zaczęło się pojawiać coraz więcej kart. tak była oznaczona droga do samego rynku. Zachowałyśmy dwie karty na pamiątkę i do dziś nosimy je ze sobą, aby przynosiły nam szczęście”. Oto szczęśliwe karty!
Julka
To bardzo tajemnicza młoda osoba. Jej eksponat także jest tajemniczy. To karta z postaciami z animacji „JOJO”. „Karta została znaleziona w paczce z mangą zamówioną ze sklepu internetowego – napisała Julka – jest bezcenna i tyle”. Wiemy (z dobrze poinformowanego źródła), że oprócz karty w paczce był także lizak;)
W oczekiwaniu na zdjęcie niebieskiego misia Elizy dołączam mojego prywatnego niedźwiedzia. Uszyłam go sama 3 lata temu. Zbieram niedźwiadki, z nadzieją że kolekcja kiedyś trafi do muzeum zabawek. Mimo poważnego wyglądu, miś jest malutki (ok. 10 cm.). Ma na szyi skrzydło anioła (jeden kolczyk) znalezione na szczęście.
Eliza
No i zrobiła nam się imponująca kolekcja niedźwiadków:) Miś Elizy ma na imię Minek. Eliza dostała go od wujka. Miś jest bardzo miękki i lubi przytulanie. Czasami wychodzi na spacery. Teraz częściej Elizie towarzyszy młodszy braciszek, Filip:) Mamie Elizy dziękujemy za ekspresowe przysłanie eksponatu:))
Cup of tea
Na początku był spodeczek. Wraz z innymi (w sumie 6 sztuk) stał w kredensie kuchennym Domu Kuncewiczów. Potem – dzięki krótkiej, ale jakże treściwej roli w filmie Ludwika Perskiego o Marii Kuncewiczowej – okazało się, że spodeczek miał partnerkę, a duet nieodłącznie towarzyszył pisarce w miłym rytuale picia herbaty.
Zapragnęliśmy dowiedzieć się czegoś więcej o filiżance z Fabryki w Chodzieży. W poszukiwaniach informacji niezwykle pomocne okazały się panie z Działu Historii i Tradycji Miasta Biblioteki w Chodzieży (pani Honorato, dziękujemy). Otrzymaliśmy od nich wskazówki oraz zdjęcie siostry „naszej” filiżanki w wersji kobaltowej.
A nasza opowieść zaczyna się tak… Czasem nawet zwyczajna filiżanka może okazać się interesującą bohaterką opowieści. Nie będzie to jednak historia ze szczęśliwym zakończeniem. W roku 2020 zakład, w którym powstała bohaterka tego tekstu został zamknięty. Szkoda, bo fabryka fajansu i porcelany w Chodzieży należała do najstarszych tego typu w Polsce.
Fabrykę założyło dwóch kupców: Hermann Müller i Ludwik Schnorr. Powstała na zrębach dawnego zamku rodu Grudzińskich. Produkcję naczyń z fajansu rozpoczęto w latach 50. XIX w. Pod koniec wieku XIX, kiedy zakład w Chodzieży przejęła firma w Annaburgu, produkowano również porcelanę. W dwudziestoleciu międzywojennym właścicielem fabryki był Stanisław Mańczak – przedsiębiorca z Poznania. Niestety, zakład zbankrutował i w roku 1934 przejęli go Czesław Szram i Wincenty Kapczyński. Kiedy wybuchła II wojna światowa fabryka została odebrana Polakom i włączona do Porzellan und Steingutfabrik A.G. in Kolmar, pozostającej pod rządami III Rzeszy.
Kiedy Niemcy wycofywali się z Chodzieży, usiłowali podpalić zakład. Dzięki zatrudnionym tu robotnikom nie doszło do tego i po 1945 roku fabryka mogła rozpocząć działalność. Rozbudowywała się i przez ponad 80 lat produkowała wyroby porcelanowe o charakterze użytkowym oraz dekoracyjnym.
Największe sukcesy fabryka święciła w latach 70. XX w. Pracowało tu wówczas ponad 3 tysiące osób( połowę stanowiły kobiety), a produkcję porcelany i porcelitu mierzono w tonach ( rok 1977 – 7910 ton).
Z lokalnej prasy dowiedziałam się m.in., że opieki socjalnej w tych czasach można było zatrudnionym w „Porcelanie” pozazdrościć. Były to m.in.: 2 przedszkola, żłobek, świetlica dziecięca, stołówka wydająca 700 obiadów dziennie i 300 posiłków regeneracyjnych, kioski spożywcze, ogródki działkowe, a nawet własny ośrodek wczasowy nad Bałtykiem. Zakład miał własne budownictwo mieszkaniowe, obejmujące łącznie ok. 300 mieszkań.
Nasza bohaterka – filiżanka z serii „Aldona” pamięta lata 60. XX wieku. Jej projektantem był Józef Wrzesień ( 1930 – 2007), absolwent wydziału szkła i ceramiki ASP we Wrocławiu. W latach 1958-61 był projektantem form w zakładzie w Chodzieży. Wymyślił nie tylko „Aldonę”(1961), ale także „Izę” (1959) i „Ellen” (1963).
Dziś wszystkie są łakomym kąskiem kolekcjonerów. Niedawno, dzięki fotografikowi i przyrodnikowi, prof. Markowi Kucharczykowi wzbogaciliśmy się o filiżankę z serwisu „Regina” z lat 70. XX w.
Na jednej z internetowych aukcji wypatrzyliśmy i kupiliśmy także długo poszukiwaną przez nas „Aldonę” (pani Karolino, dziękujemy:).
To nie koniec marzeń – w Chodzieży były produkowane również figurki. Wśród nich także taka… Ten, kto był w naszym Domu i widział muzealną kolekcję „z przymrużeniem oka” zrozumie, dlaczego też szukamy takiego drobiazgu sprzed lat.
Drugie życie partyzanckiej piosenki „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę”
Przyznajemy, szukaliśmy czegoś zupełnie innego. Ale, jak to zwykle bywa, drogi Internetu doprowadziły nas do notatki na Facebooku lubelskiego Teatru Osterwy sprzed pięciu lat. Zastrzygliśmy uszami (no, może lepiej oczami;), bo w tekście pojawiło się nazwisko Stanisława Magierskiego, fotografika, o którym kilka tygodni temu pisaliśmy na blogu (zakładka Bywalcy). Wspominaliśmy m.in. , że Magierki chciał być muzykiem, lecz musiał zostać chemikiem. Z muzycznych zainteresowań nie zrezygnował, a ich trwałym efektem jest piosenka „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę”.
W Polsce – czytamy na stronie FB lubelskiego teatru – partyzancka piosenka ożyła za sprawą Lecha Budreckiego i Ireneusza Kanickiego, którzy z pieśni polskiego podziemia stworzyli widowisko „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”. Jego prapremiera miała miejsce w warszawskim Teatrze Klasycznym (dzisiejszym Dramatycznym) – 12 marca 1967 roku.
Sztuka z miejsca stała się hitem, wystawianym wówczas przez niemal wszystkie teatry w kraju. Ireneusz Kanicki wyreżyserował ją też w Lublinie – premiera 28 września 1969 r. Tak jak wszędzie i u nas przedstawienie to cieszyło się niebywałym powodzeniem. Grane było aż 188 razy i obejrzało go 101 366 widzów!
Utwór Stanisława Magierskiego wykonywało (i do dziś śpiewa) wielu artystów. Za granicą rozpropagowała go Anna Prucnal, piosenkarka i aktorka.
Nie wiemy, gdzie polską artystkę usłyszała gwiazda japońskiej piosenki ( także aktorka) Tokiko Kato. Według jedne z wersji wydarzyło się to w Paryżu. Według innej, także prawdopodobnej historii, Kato mogła oglądać Annę Prucnal w Japonii, bo Prucnal gościła tu w latach 80. XX wieku aż trzykrotnie. Podobno była pierwszą polską piosenkarką, która przyjechała z recitalami do Kraju Kwitnącej Wiśni.
Piosenka „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę”, a także kilka innych, przedwojennych standardów piosenek m.in. z repertuaru Hanki Ordonówny (również śpiewanych przez Prucnal) tak spodobały się japońskiej gwieździe, że postanowiła włączyć je do swojego repertuaru. Kolejna ciekawostka, utwór zaaranżował i zagrał Ryuichi Sakamoto , pianista kompozytor, autor muzyki filmowej, współpracujący z Bertoluccim, Almodovarem czy Schlöndorff’em.
Piosenka brzmi następująco:
A gdyby Państwo chcieli zaśpiewać, to zapraszamy:
今日は帰れない
森へ行くんだ
窓辺で僕を見送らないで
君のまなざしが闇を追いかけ
涙にぬれるのを見たくないから
涙にぬれるのを見たくないから
遠くはなれても
忘れはしない
君のもとへいつか戻って来たら
真昼だろうと真夜中だろうと
熱い口づけで君を狂わすよ
熱い口づけで君を狂わす
もしも春まで
帰らなければ
麦の畑に種をまくとき
僕の骨だと思っておくれ
麦の穂になって戻った僕を
胸に抱きしめてむかえておくれ
Transkrypcja:
Kyō wa kaerenai mori e iku nda madobe de boku o miokuranaide kimi no manazashi ga yami o oikake namida ni nureru no o mitakunaikara namida ni nureru no o mitakunaikara tōku wa narete mo wasure wa shinai kiminomotohe itsuka modotte kitara mahirudarou to mayonakadarou to atsui kuchidzuke de kimi o kuruwasu yo atsui kuchidzuke de kimi o kuruwasu moshimo haru made kaeranakereba mugi no hata ni tanewomaku toki boku no honeda to omotte okure muginominoru ni natte modotta boku o mune ni dakishimete mukaete okure
Sprawdziliśmy, jak wersja japońska ma się do polskiego oryginału. Miła niespodzianka – tekst zbytnio nie odbiega od tego, co napisał Stanisław Magierski.
To nie koniec rewelacji: w 2013 roku Polski przyjechała Tokiko Kato wraz z ekipą telewizji japońskiej. Postanowiła nakręcić film o piosence „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę” oraz jej autorze.
Na internetowej stronie Kaneko Creative Agnecy, która uczestniczyła w realizacji filmu znaleźliśmy całą historię i fotografie dokumentujące pobyt w Polsce.
Znana japońska piosenkarka Tokiko Kato ponad 30 lat temu zupełnie przez przypadek usłyszała jedną z polskich piosenek partyzanckich pt. ”Dziś do Ciebie przyjść nie mogę”. Zauroczona przeniosła ją na grunt japoński i włączyła do swojego repertuaru. Wszelkie próby odnalezienia autora tekstu i muzyki kończyły się fiaskiem, a oficjalna informacja brzmiała, iż autor jest nieznany. Jednak wspólnie z ekipą NHK Pani Kato postanowiła odwiedzić Polskę i odszukać autora oraz wszelkie informacje na temat powstania utworu.
元パルチザン兵や絶滅収容所を訪れ、戦時中の人たちがどのような目に合っていたか、
またどの様な生活をしていたのかを目の当たりにして感動したりショックを受けたりしながらも
少しずつ歌のルーツに近づいていきます。
W krótkim czasie udało się odkryć, iż autorem słów i muzyki był Pan Stanisław Magierski, znany artysta i patriota pochodzący z Lublina. Dzięki wsparciu i opiece Pani Joanny Zętar z Ośrodka Brama Grodzka- Teatr NN udało się odnaleźć syna Pana Stanisława, Pana Jana Magierskiego. Pani Kato za sprawą Pana Jana zobaczyła oryginalny rękopis jej ukochanej piosenki i dowiedziała się, jakim niesamowitym człowiekiem był Pan Stanisław oraz jego żona Pani Danuta.
Okazało się, iż utwór powstał na przełomie 1943/44 roku i był dedykowany partyzantom z Lotnego Oddziału Partyzanckiego AK ”Nerwa”. W Lublinie Pani Kato miała możliwość spotkać się z jednym z ostatnich żyjących partyzantów z Oddziału ”Nerwa”, Panem Janem Busiewiczem, który przybliżył Pani Kato historię powstania utworu oraz realia czasu wojny. Również wspólnie z Panią Kato i ekipą NHK odwiedził Państwowe Muzeum na Majdanku, które w czasie wojny pełniło funkcję niemieckiego obozu koncentracyjnego w Lublinie.
O historii Oddziału Pani Kato mogła również porozmawiać z potomkiem jednego z partyzantów, Panem Andrzejem Zapolskim, który od lat zbiera i kolekcjonuje pamiątki, informacje i wspomnienia na temat Oddziału ”Nerwa”.
愛国歌コンテスト参加者の少女やストリートオーケストラの団員たちの演奏から、
今でもこの歌がずっと歌い継がれていることを知ってとても感慨深そうでした。
Najbardziej Panią Kato zaskoczył fakt, iż ukochana piosenka nie jest archaizmem, ale nadal żyje i chętnie jest wykonywana. Podczas pobytu na Festiwalu Pieśni Patriotycznej w Kraśniku Pani Kato poznała Kasię Kawałek, młodą wokalistkę, która włączyła w swój występ ”Dziś do Ciebie przyjść nie mogę…”. Przechadzając się warszawską ulicą Pani Kato przypadkowo usłyszała piosenkę w wykonaniu Warszawskiej Kapeli Zdzisława Patera z Chmielnej. Pani Kato była niesamowicie wzruszona faktem, iż Polacy nadal wykonują i kochają tę piosenkę.
撮影では地下水道に潜ったり森に入ったり(蚊が多くて大変だった上に帰り道がわからなくなるというハプニングが・・・)、
旧市街では集まってきてくれた人たちと歌を歌ったり、普段ではなかなか出来ないような経験ができました。
Wizyta Pani Kato wraz z ekipą NHK w Polsce miała również swój humorystyczny aspekt. Podczas realizacji zdjęć w lesie ekipa nie potrafiła odnaleźć powrotnej drogi, komary stały się nieodłącznym kompanem, a na Starym Mieście ludzie zachęceni przez Panią Kato z dumą i radością, a czasem i śmiechem śpiewali ”Dziś do Ciebie przyjść nie mogę…”. Zarówno dla Pani Kato, jak i całej ekipy była to niesamowita i bardzo emocjonująca wizyta.
結局作者は誰だったのか?この曲が生まれた背景はどんなものだったのか?
Premiera filmu odbyła się 26 czerwca 2013 r. na kanale NHK BS Premium. Nie wiemy, czy ktoś pokusił się o pokazanie tego wyjątkowego dokumentu w Polsce.
Eksponat z historią – Zimowy Kazimierz Leszka Nowosielskiego
Zima może być inspirująca. Wiedzą o tym nie tylko artyści, związani z Kazimierzem Dolnym na stałe, ale także przelotne ptaki. Takim wędrownym piewcą zimy w Kazimierzu był Leszek Nowosielski. W lutym, w pokoju dziennym (I piętro) prezentujemy trzy obrazy olejne tego artysty. Zimowe widoki z Kazimierza Dolnego powstały w pierwszej połowie lat 80. XX w. , a nasz oddział pozyskał je z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie.
Artysta (1918 -1999) był cenionym malarzem i ceramikiem. Studiował na wydziale Chemii Politechniki Warszawskiej, a w czasie II wojny światowej uczył się malarstwa u Jana Burczaka, cenionego malarza i grafika, zaprzyjaźnionego m.in. ze Stanisławem Skoczylasem. Po zakończeniu wojny w Gliwicach Nowosielski założył i prowadził zakład chemiczny. Nie zrezygnował z twórczości artystycznej. W roku 1949 odbyła się pierwsza indywidualna wystawa jego twórczości.
Nowosielski dzielił artystyczne pasje na malarstwo oraz ceramikę. Najpierw wykonywał dekoracje na porcelanie (mini kolekcję naczyń kawowych dekorowaną przez Nowosielskiego ma w swojej ofercie słynna fabryka w Ćmielowie, a kolekcjonerzy poszukują serwisów, bombonierek i wazonów Nowosielskiego z fabryk w Chodzieży i Pruszkowie). Potem zaczął tworzyć kompozycje z kafli, dekorowanych autorskimi płaskorzeźbami. Tu przydało się doświadczenie chemika, bo prace Nowosielskiego charakteryzowała niezwykle oryginalna kolorystyka. Ich forma i treść także wzbudzały zainteresowanie. Uwagę odbiorców przykuwały m.in. prace, odwołujące się do ważnych wydarzeń historycznych. Wśród poruszanych tematów znalazły się zbrodnia katyńska, powstanie warszawskie, męczeństwo w Auschwitz. Kompozycja ceramiczna poświęcona wybuchowi bomby w Hiroszimie, znajduje się w Centrum Pamięci Hiroszimy w Tokio.
Techniki warsztatu ceramicznego Nowosielski przenosił również do malarstwa. Dlatego jego obrazy olejne wyglądają jak pokryte reliefem, tworząc dodatkowy efekt światło-cienia. Taki charakter mają prace, prezentowane w Domu Kuncewiczów.
Żoną Leszka Nowosielskiego była Hanna Modrzewska-Nowosielska (1917-2008), plastyczka, ceramiczna i scenografka. Przez ponad 50 lat pracowali wspólnie w Galerii Ogród, w Podkowie Leśnej. Dziś ich spuścizną opiekuje się córka, Ewa.
Eksponat z historią – Dzieje Tristana i Izoldy – drzeworyty Jadwigi Prandoty Trzcińskiej
W roku 2019 Dom Kuncewiczów wzbogacił się o trzy grafiki Jadwigi Prandoty Trzcińskiej. To ilustracje do romansu rycerskiego Dzieje Tristana i Izoldy. Choć ich autorka nie jest bezpośrednio związana z Kazimierzem Dolnym, to naszą uwagę przykuła tematyka, a właściwie wyjątkowo piękna interpretacja mitu o miłości niemożliwej. A skoro historia związku Izoldy i Tristana zainspirowała także Marię Kuncewiczową i stała się kanwą powieści Tristan ‘46, pozyskanie grafik Jadwigi Trzcińskiej było naszym obowiązkiem.
Jadwiga Trzcińska urodziła się 8 kwietnia 1933 roku w Kielcach. Pochodziła z rodziny szlacheckiej – herbu Rawicz. Stąd przydomek Prandota, którym się posługiwała (mimo, a może nawet wbrew kpinom kolegów). Ojciec przyszłej artystki, Józef był oficerem 12 Pułku Ułanów Podolskich. Ranny w wojnie polsko-bolszewickiej zrezygnował z czynnej służby wojskowej i zamieszkał z rodziną w Kielcach. Siostra Józefa – rzeźbiarka Zofia Trzcińska-Kamińska – w męskim przebraniu, pod pseudonimem Józefa Tarło – służyła w II Brygadzie Legionów i brała udział w I wojnie światowej. Mężem Zofii był Zygmunt Kamiński, malarz, grafik i architekt (absolwent warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych i przyjaciel Tadeusza Pruszkowskiego). On także był pierwszym nauczycielem małej Jadwigi, wykazującej talent artystyczny. Po ukończeniu kieleckiego Liceum im. Błogosławionej Kingi, Jadwiga Trzcińska rozpoczęła studia na wydziale historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Po roku przeniosła się na warszawską ASP. Odnalazła się w artystycznym środowisku. Jej pracownię na Pradze odwiedzał m.in. Miron Białoszewski, z którym się przyjaźniła.
Warszawa nie stała się jednak docelowym adresem Trzcińskiej. Wróciła jednak do Kielc, aby opiekować się chorą matką. Z zachowanej korespondencji wiemy, że Kielce nie kojarzyły się Jadwidze Trzcińskiej z prowincją, ale rodzinnym domem. Kiedy w czasie studiów przyjeżdżała z Warszawy do Kielc, prosiła matkę, by zapalała światła w domu. Wtedy było je widać z daleka, z pociągu. Z okna ich domu rozciągał się wówczas piękny widok na Karczówkę i Chęciny – opowiadała dziennikarzom Bożena Sabat, kuratorka pośmiertnej wystawy Jadwigi Trzcińskiej w Muzeum Historii Kielc.
Zachowało się także wspomnienie o artystce jej koleżanki, Jolanty Wylężyńskiej, kustosz Muzeum Narodowego Warszawie: Jadwigę Trzcińską, którą najchętniej nazywaliśmy później po prostu Prandotą, zaakceptowałam może z pewną trudnością. Była bardzo oryginalna, zupełnie niezwykła. Wysoka ponad miarę, przypominała niektóre rzeźby Michała Anioła. Sprężysta, silna, miała duże dłonie i stopy rzeźby, i piękną ciemną głowę o profilu młodego efeba. Była zupełnie niekonwencjonalna i mówiła interesujące rzeczy jeśli nie o sztuce samej, to o zdarzeniach, które w jej interpretacji nabierały wartości sztuki. Była bardzo wyczulona na otaczające piękno. Jej kosmos pełen był malowniczych zjawisk.(…) Miała niespotykane poczucie sakralności świata: to było wyraźne we wszystkich dziedzinach twórczości, jakie uprawiała. Jej twórczość potrafiła osiągać atmosferę niezwykłą. Chętnie posługiwała się metaforą, pokazywała podwójne treści. Ta twórczość uformowała się w niezwykłych w Polsce latach 50. Ukończyła warszawską ASP. Była w pracowniach znamienitych profesorów: Stanisława Szczepańskiego i Michała Byliny. Uprawiała malarstwo i grafikę. Grafika to dziedzina, która wydaje się specjalnie interesująca w jej dorobku. Uzyskiwała efekty artystyczne we wszystkich technikach graficznych: drzeworycie, akwaforcie, monotypii, litografii itd. Ilustrowała różne utwory literackie, np. Dzieje Tristana i Izoldy, Metamorfozy Owidiusza.
Prace, wykonane w technice drzeworytu znajdujące się w posiadaniu Domu Kuncewiczów, pochodzą właśnie z tego okresu. Autorka opisała ołówkiem każdą z nich. Wszystkie są datowane na rok 1957. Grafika to zaledwie jedna z uprawianych przez Trzcińską technik. Była sprawna warsztatowo chętnie wykonując rysunki, akwarele, obrazy olejne i gwasze. Potrafiła nie tylko tworzyć, ale także pisać o sztuce.
Ciekawostką po części związaną z Kazimierzem jest to, że w pracach Jadwigi Prandoty Trzcińskiej często pojawia się nieoficjalny herb Kazimierza czyli kogut.
Z zachowanych wspomnień wynika, że autorka grafik z cyklu „Dzieje Tristana i Izoldy” była nieprzejednana w dyskusjach i zażarcie broniła swojego zdania. Była bezkompromisowa i zawsze mówiła to, co myśli, a to nie zjednywało jej znajomych.
Artystka nie założyła rodziny. Była związana z matką (o głębokiej relacji świadczą listy do Klementyny Trzcińskiej, będące w posiadaniu Muzeum Historii w Kielcach), a po jej śmierci w roku 1970 stopniowo wycofywała się z życia. Coraz mniej malowała, rzadko wychodziła z domu przy ul. Mazurskiej, który jeszcze przed wojną zbudował jej ojciec. Żyła w ubóstwie, w otoczeniu psów, których towarzystwo ceniła bardziej aniżeli ludzi. Zmarła 23 marca 2005 roku.
Tekst powstał na podstawie: wspomnień Jolanty Wyleżyńskiej („Niedziela” 20/2005) oraz artykułów „Artystka jak kosmos pełen malowniczych zjawisk” Agaty Niebudek-Śmiech („Made In Świętokrzyskie” 19/2019) i „Malarka z ulicy Mazurskiej” Doroty Kosiorkiewicz („Kielce Plus” 13/2009)
Eksponat z historią – Les Modes Parisiennes
W naszym cyklu eksponatów z ciekawą historią przedstawiamy rycinę z francuskiego magazynu mody. Właściwie powinniśmy powiedzieć „mód”, bo tak w oryginale nazywało się to pismo. Les Modes Parisiennes był ilustrowanym miesięcznikiem, poświęconym najnowszym modowym nowinkom. Pismo ukazywało się regularnie, od połowy lat 40. aż do końca 80. XIX wieku. Początkowo, miało format zwykłej gazety. Jeśli pamiętają Państwo dzienniki w wersji papierowej, wiecie, o co chodzi. Format wybrano nie bez powodu, w czasopiśmie znajdowały się wzory i wykroje modnych kreacji. Szybko jednak, z powodu wygody w lekturze, rozmiar zredukowano do formatu octavo (A-3). W czasopiśmie sporo było rysunków czarno-białych. W praktyczny sposób instruowały one, jak ubrać dziecko, uczesać się czy też jaki kapelusz wybrać na wieczór w teatrze. Wypieki na twarzach pań (i panów) budziły ryciny, poświęcone damskiej bieliźnie. W niektórych wydaniach znajdowały się kolorowe grafiki, które – jak ta, na fotografii – można oprawić i powiesić na ścianie.
Ich autorem był François-Claudius Compte-Calix (1813 – 1880), malarz akwareli i ilustrator książek historycznych. Obok Jules’a Davida, który wykonywał rysunki dla Le Moniteur de la Mode był jednym z najbardziej rozpoznawalnych artystów, związanych z modą. Sam także wprowadził modę na sposób rysowania postaci, prezentujących eleganckie stroje. Obrazki stylizował na scenki sytuacyjnie, pozwalając swoim modelom na naturalność. Przenosiło się to również na ilustracje. Choćby naszą „bohaterkę”.
Historia pewnej biografii
Pierwszy tekst do naszej nowej rubryki otrzymaliśmy od stałego współpracownika, red. Janusza Ogińskiego. Pozwalam sobie zamieścić cały list- wraz z wyjaśnieniem historii. Przecież o takie opowieści nam chodzi?
Pozwalam sobie przesłać dla Pani, a także dla kazimierskiego muzeum, bonus do mojego tekstu o dzwonnicy wilkowskiej. Może to kiedyś do czegoś się przyda. Jest to krótka notka biograficzna ks. Antoniego Chotyńskiego. To postać godna upowszechnienia. Krzysztof Jastrzębski, znany antykwariusz warszawski, a także autor książki Opole Lubelskie, historia miasta i powiatu(tom I, str. 60, rok wyd. 2010) napisał w niej: Autorzy książek i artykułów na tematy archeologiczne, korzystając z dorobku księdza A. Chotyńskiego, cytując go lub zamieszczając wzmiankę o nim, nie podają nawet jego pełnego imienia, zastępując je inicjałem A., dlatego, że imię to, jak i cała postać, były mało znane. O duchownym tym było wiadome tylko to, co zostało zawarte w jego korespondencjach z Powiśla, jakie wysyłał do Warszawy wraz z paczkami pełnymi znalezisk. Nieoczekiwanie skrócona biografia tego pierwszego z katalogu zasłużonych i zapomnianych ludzi powiatu opolskiego znalazła się w „Powiślu Lubelskim”, piśmie Regionalnego Towarzystwa Powiślan w Wilkowie n. Wisłą, w 2. i 3. numerze z 2003 r. Autorem rzeczonego biogramu jest Janusz Ogiński. Jakimś cudem mój tekst o księdzu Antonim Chotyńskim dotarł też do p. Urszuli Kurzątkowskiej (córki Alicji i Mieczysława Kurzątkowskich) z Instytutu Archeologii UMCS w Lublinie. Pani Urszula odnalazła mnie, zachęciła też do poszukania fotografii księdza w celu zilustrowania mojego tekstu, który miał się ukazać w Roczniku Archeologicznym. Ponieważ w Wilkowie nikt nie miał takiego zdjęcia, postanowiłem udać się do kancelarii parafialnej w Józefowie Biłgorajskim. Niestety, tam również niczego nie znalazłem. Odwiedziłem jedynie grób księdza A. Chotyńskiego (mam zdjęcie). Następnym razem udałem się do Górecka Kościelnego. Tam miałem więcej szczęścia. Tamtejszym proboszczem był wówczas ks. Tadeusz Sochan, bardzo pozytywna osoba, wielki społecznik, wyróżniony tytułem „Zasłużony dla Lubelszczyzny”, odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Kiedy zapytałem go o jakieś zdjęcie księdza Chotyńskiego, zaprowadził mnie do kancelarii parafialnej, a następnie – ku mojemu zdziwieniu – zdjął portret ks. Antoniego Chotyńskiego i pozwolił sfotografować (jest to niewielki obraz olejny, nie datowany, bez nazwiska malarza). Ucieszyło mnie to bardzo. Niestety, ani tekst, ani zdjęcie, nie znalazły się we wspomnianym Roczniku, ponieważ redakcja zawiesiła dalszą działalność wydawniczą.
Biografia księdza Antoniego Chotyńskiego
Ksiądz Antoni Chotyński był wielkim patriotą, społecznikiem, ale też archeologiem amatorem i badaczem przeszłości. Jako pierwszy zainteresował się odkopanymi przez miejscową ludność grobami całopalnymi w okolicy Trzcińca. Prowadził również badania powierzchniowe w Chodliku. Wyniki swoich dokonań ksiądz archeolog publikował w rocznikach Światowida, piśmie redagowanym przez Erazma Majewskiego z Warszawy. W związku z jego odkryciem nazwę „kultura trzciniecka” przyjęto w całej europejskiej archeologii. W świecie naukowym i dla wielu archeologów z całego świata niewielka wieś Trzciniec k. Wilkowa n. Wisłą jest dziś bardziej znanym hasłem niż stolica regionu – Lublin.
Ks. Antoni Chotyński urodził się 18 maja 1873 roku w Krzczonowie. Był synem Władysława i Teofili z Baciurskich. Po ukończeniu szkoły powszechnej rodzice skierowali go do Lubelskiego Gimnazjum Męskiego, które ukończył w 1890 roku. Następnie wstąpił do Seminarium Duchownego w Lublinie. W 1896 roku otrzymał świecenia kapłańskie. Pierwszą jego parafią, do której jako wikariusz trafił 8 lutego 1897 roku, był Trzebieszów w Ziemi Łukowskiej. Stamtąd po roku został przeniesiony do Skierbieszowa. Tam mocno zaangażował się w działalność patriotyczną i duszpasterską. Nie uszło to uwadze zaborcy. Kiedy zaczęto interesować się jego pracą, postarał się o przeniesienie do Lubartowa. Przybył tam 22 stycznia 1900 roku. Nie udało mu się jednak zatrzeć śladów swojej działalności w poprzedniej parafii, gdyż w marcu tego samego roku nałożono na niego karę 25 rubli za nieprawomyślne postępowanie w Skierbieszowie. W kilka miesięcy później, we wrześniu, kancelaria generał-gubernatora nałożyła na niego podwójną karę 50 rubli za szkodliwą działalność dla prawosławia.
W marcu 1901 roku ks. Antoni zostaje przeniesiony do kolejnej parafii i zostaje wikariuszem Biskupic, skąd po dwóch latach pracy duszpasterskiej, na żądanie generał-gubernatora znów zostaje usunięty z funkcji w dnu 22 sierpnia 1903 roku. Przez jakiś czas zamieszkuje w Lublinie, a następnie 22 sierpnia 1904 roku udaje się do Bychawy, gdzie przez kolejne dwa lata pełni obowiązki wikariusza. W lipcu 1906 roku prosi o kapelanię w Zagłobie, a od 1 grudnia tegoż roku zostaje przydzielony do pomocy ks. proboszczowi w Wilkowie n. Wisłą. W tym czasie mieszka w Zagłobie, na terenie dóbr Kleniewskich. To wtedy ks. Antoni zaczął się interesować się archeologią. Impulsem było bogate znalezisko w miejscu, gdzie rozpoczęto budowę kościoła w Zagłobie. Rok później przeszedł na wikariat w parafii Kumów, skąd 20 stycznia 1909 roku ponownie wrócił do Wilkowa n. Wisłą jako wikariusz. Jego pobyt w tej parafii spowodowany był głównie tym, że ówczesny proboszcz ks. Adolf Grabowski będąc w podeszłym wieku potrzebował energicznego pomocnika. Po śmierci ks. Grabowskiego, na prośbę parafian wilkowskich, ks. Antoni Chotyński został mianowany jego następcą. Na wieść o tym generał-gubernator zawiadomił biskupa ordynariusza, że nie wyraża na to zgody. W sierpniu 1912 roku ksiądz Antoni otrzymał dyskretną informację, iż rząd nie będzie protestował przeciw mianowaniu go na proboszcza. Natychmiast wystąpił z prośbą do ks. biskupa o nominację. Po kolejnym wniosku ks. biskupa generał-gubernator wyraził w końcu zgodę, zastrzegł jednak, iż ks. Antoni będzie mógł być proboszczem tylko poza granicami tworzącej się wtedy guberni chełmskiej. Oficjalnie na proboszcza w Wilkowie ks. Antoni Chotyński został zatwierdzony 12 października 1912 r.
W październiku 1917 roku, z uwagi na pogarszający się stan zdrowia wystąpił z prośbą o parafię z wikariuszem. Na początku następnego roku władze kościelne przychyliły się do tego i 4 stycznia 1918 roku został proboszczem w Tarnogórze, a następnie 20 kwietnia 1921 roku przeniesiony na proboszcza w Górecku. Tam też doczekał się nominacji na dziekana dekanatu tarnogrodzkiego, którą otrzymał 6 maja 1922 roku. W tym czasie gruźlica płuc, której nabawił się dużo wcześniej, spowodowała upadek sił i zmusiła księdza Antoniego do wyjazdu na kurację w Zakopanem. Po krótkim odpoczynku ponownie wrócił do Górecka i tam pozostał do emerytury jako tamtejszy proboszcz i równocześnie dziekan tarnogrodzki. Obowiązki te pełnił do 1 sierpnia 1929 r. Dzięki jednak umiarkowanemu trybowi życia, mimo zaawansowanej gruźlicy płuc, pozostawał dalej czynnym kapłanem, nie uchylając się od pracy duszpasterskiej. Wiele też czasu poświęcał na czytanie, posiadał bowiem bogatą bibliotekę, która po jego śmierci trafiła do Seminarium Duchownego. W trudnych czasach drugiej wojny światowej jeszcze raz został przez władze kościelne powołany do pracy. W 1943 roku, 21 kwietnia mianowano go tymczasowym administratorem parafii Józefów Biłgorajski, a od 8 lipca 1944 roku został tamtejszym wikariuszem. W Józefowie Biłgorajskim pozostał do końca życia. Zmarł 22 czerwca 1949 roku przeżywszy 77 lat. Pochowany został na miejscowym cmentarzu. Jego grób do tej pory jest pod troskliwą opieką tamtejszych parafian.