Od-zyskane. W spadku po rodzinie Kuncewiczów

Będziemy tu prezentować muzealia odzyskane przez Dom Kuncewiczów z amerykańskiego spadku wnuka Marii i Jerzego, Aleksandra. Ruchomości trały do naszego muzeum w grudniu 2022 roku. Porządkujemy te zbiory. Szansą szybkiego podzielenia się z Państwem różnymi małymi i dużymi skarbami jest nas blog.

I remember Paris…

W zbiorach pozyskanych z USA przez Dom Kuncewiczów znaleźliśmy m.in gwasze Ireny Lorentowicz z Paryża, datowane na rok 1940. Choć wokół szalała wojna, to malarka i scenografka jeszcze zdążyła sportretować „miasto światła” i zabrać te prace w tułaczkę. Nie wiemy, jak trafiły do Old Kennels w Wirginii. Wiemy natomiast, że nie tylko Irena Lorentowicz, stypendysta francuskiego rządu i mieszkanka Montmartre’u w latach 30. XX wieku darzyła stolice Francji estymą.

A skoro wszyscy dziś (14.02) piszą o miłości, to my także nie będziemy odosobnieni. Zamiast afektu do konkretnej osoby, wybierzemy uczucie do… (nie, nie Kazimierza:) Paryża. Wśród listów do Jerzego Kuncewicza zachował się między innymi taki, który ma paryski znaczek. Znamienne jest to, że list, datowany na rok 1947 jest świadectwem pierwszego po zakończeniu II wojny światowej wyjazdu Marii Kuncewiczowej w podróż zagraniczną:

„Wczoraj, z wyjątkiem paru godzin z Brechtami od godziny 9.30 rano do 8.30 wieczorem chodziłam i chodziłam. Jak lunatyczka, jak cień, który wrócił do starego domu, w którym  spędził życie i nie spocznie, póki nie przeniknie do każdego kąta. Piękność Paryża jest tak olśniewająca, tak nieprawdopodobna w obecnym brudnym, nudziarskim świecie, że rozkosz patrzenia staje się aż bolesna.

Jestem uspokojona, jestem tak szczęśliwa, że chciałabym umrzeć, zanim stąd wyjadę. Nie ma tu co jeść, ludzie są smutni, wszystko przewlekle chore i jutro niepewne, ale ludzie zawsze mnie mniej obchodzili niż ich dzieła i tylko – podłóg mnie są warci życia ci, którzy umieją robić coś, co ich przetrwa. Obecni Paryżanie na pewno nie umieliby zbudować Paryża.

Chyba żadnego z dzieł ludzkich , nawet koncertu skrzypcowego Brahmsa, nawet „Pana Tadeusza” nie kocham tak czule, tak bez reszty, jak Paryża. To była moja pierwsza miłość. Miałam 14 lat kiedy go pokochałam i to jest moja miłość ostatnia. Błagam Cię! Jak umrę, pochowaj mnie w Paryżu.” (27.09.1947)

Kuncewiczowa jeden ze swoich felietonów w polonijnej prasie poświęciła Paryżowi. Rozpoczyna go cytat z rozmowy z polskim żołnierzem:

„Cóż mi po Europie, skoro w Garwolinie podobno kamień na kamieniu nie został. Ale Paryż proszę Pani stoi. Taki sam, jak stał”.

Paryż wydał mi się właśnie jako działo ludzkie czymś nie mniej wspaniałym od cudów przyrody. Bo ulice doprawdy płyną tutaj do swoich ujść z wdziękiem i z logiką nie mniejszą, niż Sekwana. Żywe drzewa na równi z budowlami służą architektom, grunt faluje rytmicznie, perspektywy krzyżują się, jak w tańcu figurowym, a słońce i księżyc zostały użyte nie mniej efektownie od elektrycznego oświetlenia sadzawek , fontann, dachów szklanych i sklepowych witryn. Podobnie też, jak w wielkim lesie albo w Alpach czas w Paryżu działa dyskretnie. Raczej niweluje różnice pokoleń, niż jaskrawo znacząc epoki i style przyszłość godzi się tutaj z przeszłością. Trupy szybko znikają, nowe życie sprawnie zaciera wyrwy po kataklizmach. Chaos automatycznie i niezawodnie przetapia się w wieczność.

Do stołu

Zapraszamy Państwa na I piętro Domu Kuncewiczów – do jadalni. Na stole, stojącym pośrodku pokoju ustawiliśmy kilka przedmiotów, które przybyły do Kazimierza z USA. Jakie było ich przeznaczenie? Czy z nadgryzionych zębem czasu naczyń ktoś pił kawę lub jadł sałatkę? Tego się nie dowiemy, ale założyliśmy sobie, że jeśli tylko dowiemy się czegoś ciekawego nawet o najdrobniejszej rzeczy odzyskanej z dawnego domu syna Marii i Jerzego Kuncewiczów – Witolda, to o tym opowiemy.

Zaczynamy od przedmiotu, który nie jest najpiękniejszy. Ot, mocno poszczerbiona, odbarwiona i popękana angielska salaterka. Zaintrygowała nas sygnatura, znajdująca się na spodzie naczynia – „IRONSTONE CHINA. J&G MEAKIN HANLEY”. Poszperaliśmy i okazało się, że w ten sposób wytwórnia działająca w hrabstwie Stafford sygnowała swoje wyroby od roku 1890. Co więcej, taki znak był zarezerwowany dla ceramiki wywarzanej dla wojska. Sama fabryka, znana z wyrobu popularnej ceramiki użytkowej, funkcjonowała od połowy XIX wieku do czasów współczesnych. Zamknięto ją w roku 2000.

To, że zwyczajna dość poważnie zniszczona salaterka znalazła swoje miejsce w amerykańskim domu Witolda Kuncewicza, a w następstwie – w jadalni kazimierskiego domu jego rodziców – stało się chyba nie bez powodu. Podejrzewamy, że wysłużona salaterka może być pamiątką z czasów służby wojskowej Witolda na okrętach podwodnych pod brytyjska banderą w czasie II wojny światowej.

Towarzyszkami angielskiej salaterki są inna salaterka i owalny półmisek z francuskiej fabryki ceramiki S’Clement. Sygnatura prowadzi nas do Luneville, w którym w XVIII wieku Jacques Chambrette założył fabrykę fajansu. Zakład wytwarzał ceramikę użytkową wysokiej jakości i wkrótce stał się Królewskim Dostawcą swoich wyrobów do Wersalu. Wyroby S’Clement najlepiej trafiały w gust samej Marii Antoniny.

Od drugiej połowy XIX manufaktura produkowała zarówno ceramikę ekskluzywną, wzorowaną na królewskiej, jak również prostszą – bez nadmiaru zdobień. Takie też – skromne ale eleganckie – są naczynia stojące w muzealnej jadalni. Pochodzą prawdopodobnie z lat 50.-60. XX w.

Na jadalnianym stole gości również biały, porcelanowy zestaw deserowy Florentine, angielskiej firmy Crown Ducal z Bristol (polskie Brystol brzmi mało elegancko, prawda?). Choć zakład już nie istniej, to przedmioty z tej manufaktury cieszą się dużą popularnością na rynku antykwarycznym. Nasz zestaw jest dekorowany wiankami owoców i liści – w tzw. stylu florenckim. Może pamiętać lata 50. XX w.

Niekwestionowaną gwiazdą zastawy jest dzbanek ze scenkami myśliwskimi „Gray’s Pottery „ ze Stoke on Trent w Anglii. To różowo-złote porcelanowe cacuszko powstało w 1952 roku (wiemy to z sygnatury na spodzie). Dekoracja: konne gonitwy i polowanie – odnoszą się do jeździeckiej pasji syna państwa Kuncewiczów, Witolda. Na swej farmie Old Kennels w Wirginii hodował on wyścigowe konie.

Na deser proponujemy Państwu szklanki do whisky, amerykańskiego koncernu Geogres Briard. Współtwórcą tej nowojorskiej marki jest pochodzący z Polski Żyd – Jakub Brodjo. Przed wybuchem II wojny światowej wyjechał z Europy do USA i zaczął dekorować naczynia z metalu i szkła. Charakterystyczne dla marki były oryginalne ręczne zdobienia z użyciem złota. Wyroby mistrza Jakuba cieszyły się popularnością klientów, ale także uznaniem kolegów-rzemieślników. Dlatego ich autor w roku 2004 otrzymał nagrodę Amerykańskiego Stowarzyszenia Szkła i Ceramiki. Nasze kobaltowo-złote szklanki (7 w komplecie) pochodzą najprawdopodobniej z okresu świetności marki – czyli lat 60. XX w.

Czy to wszystkie skarby w tej kategorii? Pewnie nie, bo systematycznie otwierane pudła przynoszą coraz to nowe odkrycia.