Mój Kazimierz
Ścieżki przyrodnicze szlakiem wiekowych dębów
Dom Kuncewiczów realizował projekt „Nasze Serce jest zielony” w ramach programu „Bardzo Młoda Kultura”. Projekt, pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego koordynowały Narodowe Centrum Kultury i Centrum Spotkania Kultur w Lublinie. Efektem działań prowadzonych przez nasze muzeum wspólnie z uczniami Gminnego Zespołu Szkół w Kazimierzu Dolnym z kół „Geoaktywni” i PTTK są dwie mapy miejsc, do których powinni dotrzeć miłośnicy przyrody.
Pierwsza mapa prowadzi uliczkami Kazimierza, druga proponowana trasa wychodzi daleko poza obręb miasteczka. Liczy ok. 30 kilometrów i można ją pokonać rowerem. Oto wizualny efekt naszych wypraw:
Jak najszybciej pokonać drogę? Posiłkujemy się doświadczeniami uczniów. A zatem: z Rynku, ulicą Lubelską skierowali się na Góry. Stamtąd zjechali wąwozem Wiktor do ulicy Doły i stamtąd – na Wylągi i Skowieszynek. Wracając z Wylągów zajrzeli do Lipowej Doliny i dotarli na Jeziorszczyznę. Z Jeziorszczyzny przejechali do Kolonii Uściąż, na Cholewiankę, a stamtąd do ul. Słonecznej – na skraju lasu miejskiego i drogi w kierunku promu i Mięćmierza. Stamtąd już niedaleko do Dębowych Gór i wąwozem przy Plebance ( obok wzgórza, na którym znajduje się cmentarz parafialny) zjechali w dół na kazimierski Rynek.
Znowu podpowiadamy, jak najlepiej pokonać ten szlak. Liczy ok. 10 km. Uczniowie wystartowali z ul. Szkolnej 1. Następnie szli w stronę Czerniaw małym wąwozem na przeciwko Arkadii. Trasa wiedzie do Domu Kuncewiczów i Hotelu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich „Dom Dziennikarza”. Następnie, groblą usypaną nad odnogą wąwozu Małachowskiego (brama Domu Kuncewiczów) ruszyli w stronę dawnego domu Reginy Bałowiejskiej i Kazimierza Ołdakowskiego. Potem, zeszli wąwozem Małachowskiego w dół, do ul. Nadrzecznej. Stamtąd wąwozem Plebanka i w górę dotarli na cmentarz parafialny ( część Nowa lub Górna:) Kolejnym etapem wędrówki była ul. Dębowe Góry i trasa do ul. Słonecznej, u zbiegu dróg na prom i Mięćmierz. W tym miejscu trzeba było zawrócić przez pola na cmentarz ul. Dębowe Góry (część Stara lub Nowa), by odwiedzić grób Marii i Jerzego Kuncewiczów i zejść w dół ul. Cmentarną, do Miasteczka. Z Rynku uczniowie przeszli na Góry i wąwozem Korzeniowym zeszli na Doły i ul. Szkolną wrócili do miejsca startu.
Mapy i opis tych tras to nie wszystko. Przy pomocy uczniów zbieraliśmy opowieści związane z zabytkowymi drzewami, a także wykonywaliśmy zdjęcia przedstawiające wiekowe okazy przyrodnicze. Oto, co udało nam się już znaleźć:
1. Dąb przy hotelu Dom Dziennikarza SDP
Adres: ul. Małachowskiego 17, Kazimierz Dolny
Na posesji hotelu Domu Pracy Twórczej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich rośnie prawdziwa perła dendrologiczna. To rozłożysty dąb – pomnik przyrody. Jest tu od blisko 400 lat, ma wysokość około 20 m, natomiast obwód pnia na wysokości 1 m nad ziemią wynosi 7,5 m. Drzewo posiada krótki, nieregularny pień i szeroką koronę. W środku pnia znajduje się spora dziupla, częściowo zasłonięta blachą (zabezpieczenie ochronne, aby przez otwór nie wlewała się woda). Wnętrze pnia jest prawdopodobnie puste, ale drzewo prezentuje się świetnie i jest w dobrej kondycji. Nie udało nam się na razie dotrzeć do historii związanych z dębem „Dziennikarzy”, ale ostatnio w trakcie prowadzonej na terenie Domu Kuncewiczów i ogrodu Domu Dziennikarza gry terenowej ,, Na Tropie Gąsiora Dylusia” , dziuplę starego dębu uczyniliśmy mieszkaniem przyjaciółki niesfornego gąsiora prof. Tadeusza Pruszkowskiego, wiewiórki Tosi. U podnóża drzewa, w zaroślach zamieszkuje też inny bohater gry, zając Szarak.
Zanim został wybudowany Dom Dziennikarza, Maria i Jerzy Kuncewiczowie mogli podziwiać dąb z okien swojego domu. Być może właśnie to drzewo zainspirowało parę intelektualistów do takiej oto opowieści. Przytacza ją dziennikarz, Kazimierz Dymel w książce Jedna jest tylko synogarlica moja czyli Marii i Jerzego Kuncewiczów sztuka życia.
„Rozmowa przeistoczyła się w rozważania nad istotą geniuszu. Zdaniem pana Jerzego każdy geniusz nie czerpie ani materiału, ani też siły do swoich dzieł z ławy szkolnej czy podręczników uniwersyteckich. On je przyniósł ze sobą, a jego istnienie, instynkt, objawienie, intuicja, to jakby szczeliny odsłaniające tajemnicze pokłady istnienia. Prawdy absolutne może on odkryć przez zgłębianie samego siebie, gdyż nieskończoność jest w nim. Jeszcze jedno potwierdzenie wspólnoty człowieka z otaczającym wszechświatem.
Zapadło milczenie. Podeszliśmy do okna. Maria:
– Bardzo lubię dęby. Mamy takie dwa piękne, bardzo stare dęby.
-Nie dwa, a znacznie więcej-zaprzeczył Jerzy.
-Tamte są już znacznie mniejsze.
-Przecież nawet przed domem mamy cztery olbrzymy.
-Ja zauważam tylko dwa największe.
Po chwili – pani Maria:
-Tak, dęby zawsze są otoczone nimbem tajemniczości, a wokół naszej posesji jest ich kilkanaście. Imponują nam powolnym wzrostem, ale i długowiecznością. Człowiek chętnie porównuje się do małp; do dębu, tej jego zawartości, jego siły, która długo przeciwstawia się czasowi.
-Jak się żyje, to muszą być różne zakręty i linie proste.-Jerzy pozornie zmienił temat. – Inaczej nie byłoby żadnej harmonii ani rysunkowej, ani estetycznej. I właśnie dla tej harmonii trzeba przeżywać różne krytyczne momenty, byleby łączyła ludzi uczciwa przyjaźń.”
2. Jabłonie i dereń w ogrodzie Domu Kuncewiczów
Adres: ul. Małachowskiego 19, Kazimierz Dolny
“Powiedziałem sobie, ja tutaj będę miał kiedyś dom, a potem powiedziałem sobie, będę miał żonę , a ta żona będzie mieć dom i wszystko zostało zrealizowane.”
Tę wypowiedź Jerzego Kuncewicza wielokrotnie przytaczamy, przypominając, że był on pomysłodawcą budowy willi w Kazimierzu Dolnym. Jerzy Kuncewicz wspominał wielokrotnie, jak wyglądała jego współpraca z architektem, Karolem Sicińskim. Panowie wielokrotnie kłócili się jak powinny wyglądać wnętrza. Efekt finalny Maria Kuncewiczowa opisywała następująco:
“ Dom, który reprezentuje architekturę drewnianą o bogatej w Polsce tradycji. Czasów zamierzchłych nie sięga, ale podtrzymuje tę cenną tradycję. Dom powstał z inicjatywy i wyłącznym kosztem mego zmarłego w 1984 roku męża, Jerzego Kuncewicza, z pieniędzy zarobionych pracą wziętego adwokata oraz z chęci ozdobienia ukochanej Lubelszczyzny. Dach zwieńczono niemal w przededniu epoki bardzo dla domów groźnej. Opuściliśmy go 9 września 1939. Był duży, czternasto – pokojowy, skanalizowany, zaopatrzony w wodę i różnorakie sprzęty, od użytkowych do artystycznych włącznie, więc rychło stał się przystankiem, łupem, w końcu rezydencją różnych władz. Nieszkodliwie zaglądali tu „chłopcy z lasu”. Lotnicy niemieccy spalili na podwórzu książki i obrazy. Srożył się hitlerowski lekarz naczelny Kazimierza awansowanego na miejsce wypoczynkowe dla bohaterów frontu. Wreszcie, podczas przepraw przez Wisłę, popasały tu kwatery główne wodzów Rosji Sowieckiej, a później używał domu i parku polski Urząd Bezpieczeństwa na kolonię letnią dla swoich dzieci. Dom został nam faktycznie zwrócony z chwilą, gdy w r. 1958 postanowiliśmy go znowu uznać za swój. W r. 1962 Prezydium Rady Ministrów zatwierdziło nasze prawo własności. Tym razem dom był pusty, bo w antraktach wojny dokonali tu swego dzieła tzw. dzicy lokatorzy. Mieliśmy do wyboru dwie drogi: potraktować nieruchomość przy ulicy Małachowskiego 19 jako letnisko, skoro zimy musieliśmy spędzać w Chicago z powodu moich obowiązków polonistki na tamtejszym uniwersytecie albo uznać ten adres za schron rodzinny obliczony na pokolenia.”
Ta historia jest obszernie opisana w książkach Fantomy i Natura. Dodajmy, że Jerzy Kuncewicz zdecydował – dla racji prywatnych, zarówno jak społecznych – “ten dom z całą zawartością i otoczeniem przekazać na własność po naszej śmierci, społeczeństwu.”
O roślinach, znajdujących się w dawnym ogrodzie willi Pod Wiewiórką napisano wiele. Najpiękniejszym świadectwem miłości Marii Kuncewiczowej do tego miejsca jest dosyć niezwykły eksponat. To zasuszone liście i kwiaty z jej ogrodu, które pisarka otrzymała na emigracji od zaprzyjaźnionych malarzy: Feliksa Topolskiego i Antoniego Michalaka. Zachowała je do śmierci.
Nie zachował się stary sad i las, pierwotnie należący do Reginy Białowiejskiej, otaczający pierwszą chatę Kuncewiczów Kazimierzu. Nie mamy więc pewności, czy “żałobnie szumiące brzozy” są tymi, które obecnie tu rosną. Wiemy z całą pewnością, że czuły dotyk dłoni Kuncewiczów pamiętają jabłonki z muzealnego sadu oraz wyjątkowej urody dereń ozdobny – florida.
Dzięki uwagom na temat ulubionych roślin, znajdującym się w prozie Marii Kuncewiczowej przywracamy nasadzenia, które do jej kazimierskiego ogrodu wprowadził podróżnik i przyrodnik, Jan Dybowski ( pracujący w latach 30. XX w puławskim IUNG-u). Są to m.in miłorzęby, magnolia i tulipanowce. Do rozmiarów “pomnikowych” jest im jednak jeszcze daleko.
3.W wąwozie Małachowskiego
Adres: ul. Małachowskiego, Kazimierz Dolny
Okolice Kazimierza Dolnego słyną z wąwozów i głębocznic. Te pierwsze stworzyła natura, a właściwie polodowcowe masy wody. Drugie powstały za sprawą ludzi, dojeżdżających do swoich domostw i pól. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak wiele ludzkich i … końskich istnień wydeptało ścieżki popularnych wąwozów, choćby Korzeniowego, czy (bliskiego nam szczególnie) Małachowskiego. Ponad półkilometrowa trasa prowadzi do Domu Kuncewiczów, mogiły bohatera powstania styczniowego, Juliusza Małachowskiego i… drogi do Mięćmierza. To także ulubiony szlak spacerowy Marii I Jerzego Kuncewiczów. Jak wyglądały te wędrówki? Relacje świadków nie są zgodne. Jedni mówili, że pan Jerzy prowadził panią Marię pod rękę. On zawsze perorował, ona czasami wtrącała jedno zdanie, budząc natychmiastową lawinę słów z jego strony. Inni zapamiętali, że pan Jerzy zawsze szedł z przodu, a jego żona wpół kroku za nim. Jeszcze inni pamiętają pana Jerzego, który co rano w szlafroku i kapciach schodził z góry do miasta, po świeże pieczywo i prasę – dla siebie i żony. Ulubioną drogą Kuncewiczów była ścieżka na Albrechtówkę i droga do Mięćmierza. Często widywano ich także nad Wisłą.
Kolejne przywołanie wąwozu wiąże się z automobilem państwa Kuncewiczów. Był to budzący respekt Mercedes. Według obowiązujących standardów, Jerzy Kuncewicz był piratem drogowym. Jazdę z nim do tak wspominał Jerzy Żurawski:
“Stałem na przystanku oczekując na autobus. Nagle nadjechał niebieskoszary mercedes. Z uchylonej szyby wyjrzała twarz pana Kuncewicza(…) Proszę siadać.(…) Mercedes skoczył do przodu, nas wcisnęło w oparcia. Kierowca wyprzedzał kolejno wszystkie samochody: na trzeciego, na czwartego, tuz przed nadjeżdżającym z przeciwka. Pani Maria co pewien czas wymawiała błagalnym głosem „Jerzy”! Bez skutku.”
Mirosław Derecki w książce Mój Kazimierz pisał, że Jerzy Kuncewicz brawurę za kierownicą tłumaczył niejednokrotnie tym, iż “wiezie słynną pisarkę na spotkanie autorskie i nie może się spóźniać”. Czasami to przechodziło, bo funkcjonariusze MO poważali artystów, ale czasem trzeba było zapłacić mandat.
Poeta i współtwórca Akcentu, Waldemar Michalski jako student obserwował rajdy pana Jerzego, które niszczyły okoliczne płoty i straszyły drób. Podobno sam pan Jerzy głośno komentował swoje talenty za kierownicą.
Odnotujmy także to, że w czasie spacerów Maria i Jerzy Kuncewiczowie zaglądali do ogrodów sąsiadów, Państwa Łaszanowskich (dawniej Reginy Białowiejskiej-Glinkowej) i Wisi Koziorowskiej. Tematem wielu rozmów były sprawy ogrodnicze, a Maria Kuncewiczowa wielokrotnie zachwycała się hortensjami pani Łaszanowskiej.
4. Buk Kazimierza Ołdakowskiego
Adres: ul. Małachowskiego 16, Kazimierz Dolny
Aby dotrzeć do tego wyjątkowego drzewa należy nieco się natrudzić. Niemal na szczycie wąwozu Małachowskiego, po lewej stronie zbocza, tuż przy rozwidleniu dróg przed bramą Domu Dziennikarza są widoczne tarasy, świadczące o rolniczym wykorzystywaniu tej działki. Jej dawny właściciel, przedsiębiorca i filantrom, Kazimierz Ołdakowski chciał tu założyć winnicę. Plany pokrzyżowała wojna. Ołdakowcy zdążyli jedynie wybudować obszerny budynek gospodarczy (proj. K. Sicińskiego) i założyć piękny park, otaczający ich przyszły dworek. Oglądając zarośniętą działkę i coraz bardziej zniszczony drewniany budynek, trudno wyobrazić sobie rozmach tego projektu. Ołdakowski, dyrektor Radomskiej Fabryki Broni, był filantropem. W dzielnicy robotniczej sąsiadującej z fabryką osobiście założył kilka skwerów i ogrodów „jordanowskich” – zieleńców, połączonych z placami zabaw dla dzieci.
Z pomysłu i inicjatywy ogrodniczej Kazimierza Ołdakowskiego rosną na kazimierskim wzgórzu ogromne cisy, klony japońskie oraz buk, którego mogą pozazdrościć leśnicy z Bieszczad. Czy buk przetrwa? Tu troską muszą wykazać się mieszkańcy Kazimierza oraz… przyszli nabywcy tej działki.
5. Dęby Pamięci
Adres: ul. Cmentarna, Kazimierz Dolny (Nowa lub Górna część cmentarza parafialnego, wokół ołtarza polowego)
6. Dąb przy grobie Marii i Jerzego Kuncewiczów
Adres: ul. Cmentarna, Kazimierz Dolny (Stara lub Dolna część cmentarza parafialnego)
Ostatnia droga Marii i Jerzego Kuncewiczów prowadziła ulicą Cmentarną, obok kościoła i klasztoru Ojców Reformatów. Zbliżając się do bramy cmentarnej pozostawiali za sobą urokliwą panoramę Kazimierza Dolnego. Kondukt pogrzebowy przeszedł niemal cały Stary Cmentarz, by w jego najwyższej części, w cieniu okazałego dębu niejako górującego nad cmentarną alejką, oddać ostatnią posługę: najpierw Jerzemu, który zmarł w 1984 roku, a w pięć lat później jego żonie, Marii. Kuncewiczowie spoczęli pod sędziwym dębem, a miejsce wybrał sam Jerzy. U stóp, obejmujących się ramionami krzyży, tkwią w ziemi dwie kamienne tablice ze skromnymi napisami:
“Jerzy Kuncewicz 1893 – 1984. Ludowiec. Prawnik. Filozof.
Maria Kuncewicz 1897 – 1989. Pisarka.”
I trzecia, zawierająca następujący fragment z ewangelii św. Mateusza:
„Błogosławieni, którzy płaczą albowiem będą pocieszeni. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości albowiem oni będą nasyceni.”
Maria Kuncewiczowa opisuje kazimierski cmentarz w swojej ostatniej książce. To Listy do Jerzego:
“Przyszedł listopad i kazimierski cmentarz nabrał życia przed zlotem duchów na Dziady. Kamieniarz z Bełżyc powiadomił mnie, że już parę lat temu dałeś mu pieniądze na dwa wielkie krzyże, o czym albo mi nie powiedziałeś, albo ja tę wiadomość zlekceważyłam jako przedwczesną rezygnację. Otóż ten uczciwy młody człowiek robił teraz uczciwe wysiłki, żeby przed Zaduszkami te krzyże ustawić. Ale raz nie miał ciężarówki, raz nie miał ludzi, raz naglili ważniejsi klienci. Aż wreszcie nastał termin osadzenia pod jednym dębem tych dwóch krzyży wspólnego losu. Dzień okazał się za krótki, coś nawaliło, czegoś zabrakło. Siedziałam na ławce cmentarnej, patrząc, jak liście spadają, jak się ważą w coraz ciemniejszym powietrzu, jak się zapalają od czerwonego zachodu i gasną. Dzień zachodził, noc wschodziła. Snuli się między grobami nieznajomi ludzie, palili światła, rozkładali wieńce, ktoś podlewał więdnące szałwie, które Tadeusz zdążył posadzić wokół naszej krypty podzielonej na dwa miejsca. Oczekiwanie na krzyż robi się wreszcie ostre jak sam ból krzyża.”
Maria Kuncewiczowa nazywała kazimierski cmentarz uroczyskiem, któremu nawet włoskie Campo Santo nie dorównuje urodą. Odwiedzała nie tylko grób męża, ale też zostawiała kiść jarzębiny na grobie Karola Sicińskiego, jako że prosił o sadzenie drzewek jarzębinowych koło jej domu. Na grobie Józefa Wójcika – długoletniego opiekuna domu, Kuncewiczowa kładła słoneczniki pamiętając, że zmarły bardzo je lubił.
7. Dąb Króla Kazimierza Wielkiego
Adres: ul. Dębowe Góry, Kazimierz Dolny
To najbardziej znane drzewo w Kazimierzu Dolnym. Dąb Króla Kazimierza, rośnie na zakręcie ulicy Dębowe Góry, niedaleko cmentarza parafialnego, u wyjścia wąwozu wiodącego pod mostem projektu Karola Sicińskiego. Nie wyróżnia się specjalnie rozmiarami, a swoją sławę zawdzięcza lokalizacji nasadzenia i legendzie, związanej z tym miejscem. Dawniej rósł tu potężny dąb, zasadzony przez Kazimierza Wielkiego. Król sprawował rządy leżąc w jego cieniu. Dąb był również świadkiem romantycznych schadzek króla z jego ukochaną, Esterką.
Dąb został zniszczony podczas II wojny światowej, w czasie forsowania Wisły przez Armię Czerwoną w 1944 r. Została po nim tylko ceglana plomba, wypełniająca niegdyś ubytek w jego potężnym pniu. W 1948 roku Zdzisław Wilus, inż. Leśnik z IUNG w Puławach posadził nowe drzewo. W uroczystości wzięli udział uczniowie miejscowych szkół, którzy sami podlali sadzonkę „Taki to wymyślono oryginalny chrzest. Wyszedł on na zdrowie, bo dąb się przyjął i wyrósł”.
A tak Dąb Kazimierz wspomina redaktor Janusz Ogiński
Moi dziadkowie, rodzice mamy, mieszkali w Wilkowie nad Wisłą. Każdego roku właśnie tam posyłano mnie, a także mojego brata Michała i siostrę Bogusię na wakacje. Lubiłem tam jeździć. Podobało mi się, kiedy dziadek zabierał nas do Kazimierza na jarmark, do fryzjera, na lody. Zakład fryzjerski był tam, gdzie dziś jest knajpa „U fryzjera”, a na lody chodziło się na ulicę Sadową. Pamiętam też, że wszystkie gościńce z Wilkowa w kierunku Kazimierza były polnymi drogami. Jeździło się przez Dobre, kierując się na tak zwaną „ żółtą” lub na „białą” górę. Droga przez „żółtą” górę, jak się można domyśleć, była lessowym wąwozem i prowadziła przez Dąbrówkę i Cholewiankę. Dziś trakt ten ma asfaltową nawierzchnię. Natomiast trasa przez „białą” górę wiodła przez Okale. Nazywano ją tak, ponieważ biegła przez spadziste wapienne wzniesienie Skarpy Dobrskiej. Potem, już na płaskowyżu, konie też musiały się natrudzić, bo jechało się – jak to napisała Maria Kuncewiczowa w Dwóch księżycach – “przez piachy i jałowce.” Tuż za Okalem było rozwidlenie dróg. Stamtąd można było dalej jechać przez Plebankę, albo przez Dębowe Góry. Plebanką było łatwiej dotrzeć do Kazimierza. Czasem jednak dziadek wybierał drogę koło dębu, od którego wywodzi się nazwa góry. Potem przez wąwóz między starym a nowym cmentarzem wjeżdżał do miasteczka. Wspomniany dąb był wówczas niezbyt okazałym drzewem. Bardziej intrygowała mnie tabliczka umieszczona przy dębie, na której napisane było, że w tym miejscu stał wielowiekowy dąb, pod którym król Kazimierz Wielki sprawował sądy. Konrad Bielski w Spotkaniach z Kazimierzem tak opisywał to wymienione na tabliczce drzewo:
“Ten dąb to kawał historii. Dawniej był dumą Kazimierza. Rysowany, malowany, fotografowany niezliczoną ilość razy i reprodukowany na tysiącach pocztówek. Każdy turysta obowiązkowo musiał go obejrzeć, we wszystkich przewodnikach figurował na poczesnym miejscu i każdy miejscowy cicerone przyprowadzał tu zwiedzających, no i oczywiście na poczekaniu opowiadał życiorys drzewa. O, dawni przewodnicy mieli bujną fantazję i niecodzienny dar słowa. Dąb był rzeczywiście szacowny i niewątpliwie bardzo stary. Trudno mu lata policzyć, lecz majestat i dostojeństwo spływały z szerokich pokręconych konarów. Pień był już w wielu miejscach zmurszały, plombowany cementem, podmurowany i spinany żelaznymi obręczami, niektóre gałęzie uschły – ale całość była jeszcze imponująca. Szumiał wspaniale i stał sam, bez otoczenia innych drzew, w miejscu wyjątkowo eksponowanym – a widok stamtąd był rozległy i daleki. Oczywiście około starego drzewa krążyło mnóstwo legend i bajek. Że je sadził sam król Kazimierz (jakby trzeba było sadzić drzewa sześćset lat temu wśród bezkresnych puszczy), a jeśli już nie sadził, to pod nim sprawował sądy, że tam spotykał się z Esterką i tym podobne. Jednym słowem, królewskie drzewo łączono w tradycjach z królem.” I właśnie taką pocztówkę z kazimierskim dębem udało mi się kiedyś znaleźć.
Podczas jednego z wakacyjnych pobytów w Wilkowie, trochę z nudów, ale też z ciekawości, zainteresowałem się dużą drewnianą skrzynią z rosyjskimi napisami, która stała na strychu dziadkowego domu. Ja się okazało było to opakowanie po pociskach do „katiusz”, które na początku stycznia 1945 roku, tuż przed ofensywą wojsk radzieckich, stały w sadzie dziadka. W skrzyni było kilkanaście książek, przedwojenne gazety katolickie i rolnicze, trochę mało ważnych dokumentów. Wśród nich znalazłem starą widokówkę ze zdjęciem okazałego drzewa i wydrapanym podpisem: “Kazimierz Dąb”. Pocztówka była dla mnie zachętą do poznania historii dębu. Mniej więcej w tym samym czasie usłyszałem od kogoś, że na przedwojennej stuzłotówce jest również ilustracja kazimierskiego dębu. Zdobyłem więc ten banknot. I rzeczywiście, na rewersie (awers przedstawiał księcia Józefa Poniatowskiego) widniało okazałe drzewo, a w drugim planie znajdowała się rozległa rzeka. Podobieństwo tego obrazka do wizerunku z pocztówki było wyraźne. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że na banknocie jest uwieczniony dąb z Kazimierza Dolnego. I to przekonanie tkwiło we mnie do dziś.
W 2016 roku, w 6 konkursie Drzewo Roku organizowanym przez Klub Gaja, zwyciężył dąb szypułkowy, rosnący na terenie zabytkowego parku dworskiego w Wiśniowej (w 2017 r. został Europejskim Drzewem Roku). Osoby zgłaszające to drzewo do konkursu uzasadniały, że rozsławił je 80 lat temu malarz Józef Mehoffer. Ponoć artysta urzeczony pięknem wiśniowskich dębów, uwiecznił jeden z nich w szkicu, a następnie na banknocie wyemitowanym w 1932 i wprowadzonym do powszechnego obiegu w 1934 roku. Rzeczywiście, Józef Mehoffer bywał w Wiśniowej, ponieważ był zaprzyjaźniony Janem Mycielskim, właścicielem tamtejszych dóbr. Jego żona Maria zlecała wielokrotnie Mehofferowi malowanie portretów rodzinnych i innych obrazów, które były ozdobą dworu.
Jest także inna hipoteza, iż pierwowzorem drzewa ze stuzłotówki był dąb rosnący na Kamiennej Górze, w Gdyni. Taką teorię głosił wybitny polski numizmatyk i heraldyk, prof. Marian Gumowski. Według niego, widok dębu na banknocie był alegorią trwałości, potęgi, długowieczności, a także łączności Polski z morzem. Marian Gumowski dopatrzył się bowiem na banknocie wybrzeża Bałtyku z wydmami oraz zarysu miejskiej zabudowy. Nie upieram się, że zasłyszana kiedyś przeze mnie opowieść jest prawdziwa, ale mam też wątpliwości co do powyższych teorii. Jakoś nie pasuje mi dąb rosnący na nadmorskich wydmach. Z kolei w pobliżu dębu z Wiśniowej nie ma jakiejkolwiek rzeki (nie licząc małego strumyka Pstrągówka), stawu czy jeziora, nie wspominając o morzu.
Wracając do historii dębu kazimierskiego, należy podkreślić, że już w 1907 roku drzewo to było znane zarówno w Galicji, jak też w Kongresówce. W trzeciej części słynnych Wycieczek po kraju Aleksandra Janowskiego, na stronie 58 czytamy:
“W lesie miejskim stoi parę potężnych dębów, a jeden z nich sterczy blisko na wzgórzu. Dąb ten według Berka ma „więcej niż tysiąc lat”, gdyż „sadził go król Kaźmirz. Kto wie jednak, czy rzeczywiście ten olbrzym nie pamięta Jagiellonów. Niestety, jeden z mieszczan tutejszych, ze zwykłym u nas poszanowaniem dla starych pamiątek i ogólnej własności, podpalił kiedyś wnętrze olbrzyma, aby zebrać rój pszczół, który tam osiadł. Dąb wypalił się wewnątrz, kilka konarów uschło, kilka zaś jeszcze się zieleni. Robi też dziś wrażenie owego drzewa, o którym mówi Kochanowski: „Dąb choć miejscy przeschnie, chocia ma list płowy, przedsię stoi potężnie”. Dąb ten ma blisko 9 metrów obwodu. Przywieszona na nim kapliczka z obrazem M.B. Częstochowskiej zabezpiecza go od ścięcia.”
Popularność Wycieczek po kraju Aleksandra Janowskiego była ogromna. Jest więc możliwe, że z tego bedekera o kazimierskim dębie dowiedział się też Józef Mehoffer.
W okresie międzywojennym Jan Zygmunt Mycielski (syn Jana i Marii) i jego przyszła żona Hanna z domu Bal, studiowali malarstwo w Krakowie. Jan u Wojciecha Weissa i Józefa Mehoffera, a Hanna u Felicjana Kowarskiego. Razem z nimi studiowali też ich przyjaciele: Zygmunt Waliszewski, Jan Czapski, Jan Cybis i Hanna Rudzka (po ślubie z Janem Cybisem w 1924 roku, podpisywała się Hanna Rudzka-Cybisowa). Ponieważ Mycielscy byli w zażyłych stosunkach z Jadwigą i Józefem Mehofferami, wymienieni powyżej studenci często gościli w ich domu. Niewykluczone, że podczas takich spotkań rozmawiano nie tylko o sztuce, ale też o miejscach skąd pochodzili. Hanna Rudzka pochodziła z Lublina. W wieku 14 lat zaczęła uczyć się prywatne rysunku u malarza Władysława Barwickiego oraz Henryka Krystyna Wiercińskiego. Równolegle uczyła się w gimnazjum filologicznym w Lublinie. Wyjeżdżając z Lublina na studia, miała już wiedzę o historii i zabytkach Lubelszczyzny. Znała też Kazimierz i jego historyczne pamiątki. Ujmując rzecz hipotetycznie, mogła w czasie którejś z rozmów z Józefem Mehofferem wspomnieć o kazimierskim dębie. Bank Polski, ogłaszając w 1926 roku konkurs na projekt banknotu o nominale stu złotych, postawił przed twórcami kilka szczególnych wymagań. Przede wszystkim zaprojektowany banknot miał być wartościowy artystycznie oraz przekazywać alegorycznie treści związane z odrodzoną ojczyzną, kontynuującą prawie 1000-letnią polską państwowość. Dla większości naszych rodaków z dawną Rzeczpospolitą były kojarzone: Gniezno, Kraków, Warszawa, Grunwald, Wawel, Jasna Góra, rzeka Wisła, a także: Krak i Wanda, królowa Jadwiga Andegaweńska, król Kazimierz III Wielki, hetman Stefan Czarniecki, gen. Tadeusz Kościuszko, książę Józef Poniatowski. Wiedział o tym Józef Mehoffer, projektując stuzłotowy banknot.
8. Aleja Dębów
Adres: ul. Dębowe Góry
Wzdłuż drogi prowadzącej do ul. Słonecznej przez tzw. miejskie pola wiedzie brukowany, wąski wąwóz. Otaczają go liczne dęby, w tym jeden jest pomnikiem przyrody. Jest to prawdopodobnie fragment dawnego traktu kupieckiego, wiodącego z północy na południe. Być może trakt zaczynał się na Górach – od zamkowej bramy?
9. Brzozy przy Krzyżu Powstańczym
Adres: ul. Słoneczna u wylotu do lasu miejskiego, przy skręcie do zjazdu na kazimierski prom na Wiśle, Kazimierz Dolny
Bohaterki tej historii rosną przy pomniku upamiętniającym miejsce zgrupowania, z którego ochotnicy z Kazimierza wyruszyli do Powstania Styczniowego w 1863 r. Przytoczmy tu, jak potoczyły się losy kazimierskich powstańców. Na wieść o zbliżaniu się do Kazimierza wojsk rosyjskich, dowództwo oddziału powstańczego postanowiło opuścić miasteczko, by uniknąć okrążenia, a także nierównej walki ze znacznie lepiej uzbrojonymi Rosjanami. Część powstańców przeprawiła się promem za Wisłę, a pozostali dotarli do lasu w okolicach Rogowa i Polanówki (gmina Wilków nad Wisłą). Tam podzielili się na mniejsze grupy i rozpoczęli marsz w kierunku Kamienia, by przeprawić się na lewy brzeg Wisły. Jedna z grup powstańczych kierująca się na Wilków, została dostrzeżona i zaatakowana przez carski odział Kozaków. Potyczka rozegrała się w rejonie między Szczekarkowem, Kłodnicą i Wrzelowem. Powstańców uratowały mokradła nad rzeką Wrzelowianką, Wszystkie rozproszone grupy dotarły na miejsce zbiórki 2 lutego, następnie pokonały Wisłę i w okolicy Solca założyły obóz. Część powstańców (w tym odpowiedzialny za kasę powstańczą Józef Broniewicz) próbowała na własną rękę przedostać się Wąchocka, gdzie stacjonował obóz Mariana Langiewicza. Reszta, pod dowództwem Antoniego Zdanowicza, który prawdopodobnie chciał walczyć samodzielnie, skierowała się w kierunku Sandomierza. To właśnie za tą grupą rozpoczął pościg pułkownik Jerzy Miednikow z czterema rotami piechoty i sotnią kozacką. O zmierzchu 8 lutego powstańcy rozlokowali się na terenie dworskiego ogrodu Karskich w Słupczy koło Sandomierza, odpoczywając po forsownym marszu. Dowodzący oddziałem Antoni Zdanowicz pozwolił rozpalić ogniska, nie wystawił też straży. To – niestety – zgubiło powstańców. Rosjanom ułatwił też atak pewien chłop z Gór Wysokich, który za pieniądze wskazał miejsce postoju powstańczego oddziału. Bitwa, a właściwie rzeź, była krótka. Moskale zabili dwudziestu ośmiu Polaków i ranili kilkudziesięciu. Nakazali też natychmiast pochować zabitych. Ich mogiła znajduje się na cmentarzu w Górach Wysokich. Jednocześnie Rosjanie wyszukiwali rannych, przetrząsając pobliską wieś Dwikozy. Znaleziono tam i dobito bagnetami kolejnych trzydziestu ośmiu powstańców. Wszystkich pochowano we wspólnym grobie w Dwikozach. Na mogile tej w dwudziestoleciu międzywojennym zbudowano pomnik z orłem.
Antoni Zdanowicz zdołał zbiec, ale wkrótce sam poddał się Rosjanom. Zesłany na Syberię, wkrótce zmarł. Około 150 powstańcom udało się wyrwać z kleszczy wojsk rosyjskich. Wielu z nich walczyło później w innych oddziałach powstańczych, niektórzy wyemigrowali do Francji, a nawet do Ameryki Południowej. Pod Słupczą walczył i zdołał się uratować siedemnastoletni Adam Chmielowski, wówczas student Instytutu Politechnicznego w Puławach. Usiłował przedostać się przez granicę, ale złapany przez Austriaków, został zamknięty w twierdzy w Ołomuńcu. Stamtąd uciekł i ponownie przystąpił do powstania. W kolejnej potyczce, ciężko ranny, dostał się do niewoli rosyjskiej, gdzie amputowano mu strzaskaną nogę, a następnie na polecenie generał-gubernatora Berga zwolniono, a właściwie zaniechano aresztu. Adam Chmielowski to późniejszy święty Brat Albert, wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła II.
Dopełnieniem faktów może być także tekst redaktora Janusza Ogińskiego, dotyczący udziału w powstaniu styczniowym pewnej walecznej dziewczyny.
Powstańczy kurier (w spódnicy) czyli powstania styczniowego historia nieznana
W Kazimierzu Dolnym o powstaniu styczniowym pamięta się nie przypadkiem. Wielu mieszkańców miasteczka i jego okolic brało w nim udział. Niektórzy oddali w walce życie, innych zesłano na syberyjską katorgę, jeszcze innych pozbawiono majątku i praw obywatelskich. W większości są to bezimienni lub zapomniani bohaterowie. Ta opowieść jest o jednej z takich postaci.
Jadwiga Teodorowicz-Czerepińska w swojej znakomitej książce Kazimierz Dolny, monografia historyczno – urbanistyczna, wydanej w 1981 roku przez Towarzystwo Przyjaciół Kazimierza, tak opisuje wydarzenia z roku 1863: “W czasie powstania styczniowego w okolicach Kazimierza działała partia Leona Frankowskiego. Zwerbował on do udziału w powstaniu studentów świeżo zorganizowanego w Puławach Instytutu Politechnicznego. W chwili wybuchu powstania w nocy na 22/23 stycznia przyprowadził ich do Kazimierza, gdzie do powstańców puławskich dołączyło się kilkudziesięciu ludzi z organizacji miejscowej. Już w dniu 23 stycznia miało miejsce w Kazimierzu starcie zbrojne z żandarmami, po czym ogłoszono akt utworzenia Rządu Narodowego, odczytano dekret uwłaszczeniowy i zdarto orły rosyjskie. Wprawdzie studenci namówieni przez profesorów Instytutu powrócili do Puław, ale w Kazimierzu zorganizowano oddział w sile 600-700 ludzi pod dowództwem burmistrza z Markuszowa, Zdanowicza, który był zresztą człowiekiem nie nadającym się na to stanowisko. Wybór Kazimierza na ośrodek organizowania głównych sił lubelskich [nazywanych też oddziałem lubelskim] był słuszną decyzją Frankowskiego. Liczne wąwozy, wzgórza i lasy stwarzały dogodne miejsce do obrony. Znaczna odległość od silnego garnizonu lubelskiego umożliwiała powstańcom organizowanie się, szkolenie i dozbrojenie. Oddział zorganizował się w ciągu tygodnia, rozlokowany był częściowo w budynkach miejskich, a częściowo w wąwozach. Był to jeden z najlepiej zorganizowanych oddziałów na terenie kraju, jakkolwiek uzbrojenie było niedostateczne. Powstańcy posiadali nawet swojego kapelana w osobie ks. Głowackiego – reformaty. Sztab miał mieścić się według W. Gryza w magistracie w Rynku (czyli w kamienicy pod Krzysztofem). Jednakże posiadamy też z Kazimierza inny przekaz, w postaci tabliczki blaszanej, zdjętej z dworku „Walencja” na Górach, własności Broniewiczów, z napisem: „W tym domu w r. 1863 przebywało dowództwo partii Leona Frankowskiego, która dnia 1 lutego tegoż roku wyruszyła stąd wraz z Józefem Broniewiczem na pole walki, a dnia 2 lutego wojska moskiewskie doszczętnie zniszczyły folwark Walencję”. Istotnie dnia 1 lutego przybył do powstańców kurier z wiadomością o zbliżaniu się wojsk rosyjskich. Frankowski podjął decyzję o opuszczeniu Kazimierza i przeprawieniu się w Sandomierskie, czego dokonano pod Kamieniem. Dalsze losy powstania toczyły się poza Kazimierzem.”
Jadwiga Teodorowicz-Czerepińska, a także inni historycy wspominają w swoich opracowaniach o tajemniczym kurierze, który ostrzegł kazimierskich powstańców o zbliżającym się wojsku carskim. Kto to był, tego żaden z nich nie podał. Przypadek sprawił, iż udało się przywrócić pamięć o tej osobie. Stało się to możliwe dzięki niewielkiej książeczce, która przez wiele lat stała ma półce Biblioteki Związku Zawodowego Górników przy Kopalni „Gliwice”, potem Zakładowego Ośrodka Kultury „Carbon” KWK w Gliwicach, i w końcu na antykwarycznym regale. Maria Złotorzycka, autorka tejże książki pt. O kobietach – żołnierzach w powstaniu styczniowym (wydanej w 1972 r. przez Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych w Łodzi), w jednym z rozdziałów podaje:
“Wzmianek o bezimiennych uczestniczkach powstania jest sporo, ale i one nie mogą być podstawą do określenia, choćby w przybliżeniu, faktycznej liczby kobiet żołnierzy, które walczyły w szeregach powstańczych. Zaledwie o kilkudziesięciu spośród nich zachowały się obszerniejsze relacje. Tym to właśnie kobietom żołnierzom powstania styczniowego poświęcimy obecny rozdział tej książeczki, składając w ten sposób pośrednio hołd pamięci także tym nieznanym z nazwiska ani imienia.
Elżbieta Muellerówna nosiła nazwisko niemieckie, ojciec jej był z pochodzenia Niemcem, z rodziny osiadłej w Końskowoli w Lubelskiem. Matka była Polką. Elżbieta czuła się również Polką i każda wieść ze stolicy w okresie przedpowstaniowym wywoływała w jej sercu pragnienie poświęcenia się dla sprawy narodowej. Mieszkała w domu swojego dziadka, jedynej bliskiej osoby, który prowadził niewielki zajazd. Pomagała mu w pracy. Miała 18 lat i była śliczna jak poranek w dzień wiosenny. Na kilka miesięcy przed wybuchem powstania bateria artylerii carskiej przybyła do Końskowoli pod dowództwem pułkownika, żonatego z Polką, mówiącego w domu po polsku, ale podającego się za Litwina. W gruncie rzeczy był carskim służbistą, bezmyślnym okrutnikiem. Wśród oficerów baterii był Polak, Feliks Szukiewicz, który, kształcąc się w Petersburgu, należał do organizacji rewolucyjnej Polaków i Rosjan wraz z Jarosławem Dąbrowskim i innymi. Był więc jednym z tych oficerów w wojsku carskim, na których najbardziej liczył Komitet Centralny Narodowy w razie wybuchu powstania. Pomiędzy młodym oficerem, który otrzymał kwaterę w zajeździe Muellera a Elżbietą zawiązała się przyjaźń. On mówił jej o bliskiej walce z caratem, ona słuchała rozpromieniona. Była szczęśliwa, gdy do Końskowoli przyjechał organizator sił zbrojnych z Warszawy, niejaki Władysław G., aby odbyć naradę z miejscowymi spiskowcami, a także i przede wszystkim z Szukiewiczem. Pewnego razu Elżbieta szepnęła Szukiewiczowi, że i ona wybiera się do powstania. Pochwalił ją i powiedział, że będzie dużo roboty z przygotowywaniem szarpi, opatrunków oraz – w szpitalach. Odpowiedziała mu na tę pochwałę: „Skubanie szarpi zostawmy osobom starszym, słabym. W razie potrzeby utrzymam w ręku karabin jak każdy mężczyzna. Chcę być czynna tam, gdzie trzeba odwagi i poświęcenia… Jestem gotowa pójść w ogień”. Stała się cicha, zamknięta i skupiona spokojem powziętego postanowienia. Nadszedł dzień wybuchu powstania. Organizator, Władysław G., udał się do Puław, by stanąć na czele młodzieży z Instytutu Rolniczego. Punkt zborny został wyznaczony w Kazimierzu nad Wisłą. Kierunek marszu prowadził przez Końskowolę. Szukiewicz z niepokojem oczekiwał wieczoru, toteż zaraz po południu rozpoczął inspekcję terenu i nieoczekiwanie stwierdził, że pułkownik, na ogół mało ruchliwy, tego przedwieczerza kręcił się koło stajen, gdzie stały konie artylerzystów i oglądał armaty. Szukiewicz wrócił na kwaterę zaniepokojony. Nagle usłyszał dochodzący od rynku odgłos bębna, co oznaczało, że bateria ma stanąć w pogotowiu bojowym. Nie ulegało wątpliwości, ze ktoś zdradził plan wymarszu młodzieży z Puław. Rozpacz i przerażenie Szukiewicza nie miały granic, musiał bowiem iść na wezwanie i – może – wkrótce być świadkiem rzezi. O uprzedzeniu oddziału z Puław nie było mowy. Czas naglił do powzięcia decyzji. Nagle zjawiła się Elżbieta, również zaniepokojona odgłosem bębna i osobliwym ruchem w miasteczku. Szukiewicz podzielił się z nią straszliwą wiadomością. Bez słowa wyjaśnienia rzuciła się ku drzwiom i w jednej chwili zniknęła. Wróciła późną nocą przemoczona do ostatniej nitki, w poszarpanej odzieży, w wykoślawionych butach. Biegła bowiem w tę zimną, dżdżystą noc w kierunku Kazimierza przez pola i lasy, na przełaj, byle prędzej. Dotarła wreszcie do oddziału Puławian we wsi Gajewo pod Kazimierzem. Z początku nie chciano dać wiary tym informacjom, poznał ją jednak Władysław G., uwierzył i – zarządził marsz w innym kierunku. Uratowała w ten sposób oddział młodzieży od niechybnej zguby, ale sama swój czyn przypłaciła życiem. Zachorowała bowiem na zapalenie płuc i ani troskliwa opieka dziadka, ani lekarz nie zdołali jej uratować. W malignie będąc, szeptała tylko o grożącym oddziałowi powstańczemu niebezpieczeństwie.”
Na ile opowieść ta jest prawdziwa? A może to tylko piękna, romantyczna legenda? Istnieje historyczne potwierdzenie tej relacji. W archiwalnych egzemplarzach krakowskiej gazety codziennej Czas, w popołudniowych dodatkach, od 23 do 30 stycznia 1913 roku (nr: 37, 39,43, 45,49), ukazały się fragmenty pamiętnika Feliksa Szukiewicza, w którym wspominał swój pobyt w Końskowoli. To właśnie z tego diariusza Maria Złotorzycka czerpała informacje pisząc swoją książkę. Oktawian Feliks Odrowąż Szukiewicz (1840-1914) był wychowankiem konstantynowskiej szkoły wojskowej w Petersburgu, a następnie podporucznikiem artylerii rosyjskiej w Dęblinie. Po wybuchu powstania porzucił służbę w wojsku rosyjskim i udał się w Augustowskie, gdzie pierwsze miesiące spędził w oddziale Józefa Ramotowskiego, a następnie uformował szósty oddział powstańczy, którego został dowódcą. Po klęsce powstania styczniowego wraz z żoną Bronisławą (która też brała udział w powstaniu) i córką Antoniną wyemigrował do Szwecji, gdzie z rodziną zamieszkał w Sztokholmie.
10.Dąb przy willi „Reginia”
Adres: ul. Góry 15, Kazimierz Dolny
Na historię opowiadaną przez dąb, sąsiadujący w pensjonatem prowadzonym przez Reginę Lewensztajn liczylibyśmy najbardziej. Swoją tu obecnością drzewo świadczy o tym, jak mieszkający tu ludzie postrzegali przyrodę.
Lewensztajnowie kupili działkę na Górach pod koniec XIX wieku. Zapłacili dobrze nie tylko za ziemię, ale także walory krajobrazowe tego terenu. Dbali o drzewa niemal tak samo, jak o edukacje dzieci, wychowanych w „atmosferze polskości”. Wszyscy bezbłędnie mówili po polsku, a także rosyjsku i francusku. Księgozbiór kazimierskiego domu był imponujący i obejmował całą polską klasykę.
Stanisław Lewensztajn cieszył się w Kazimierzu ogromnym szacunkiem: był m.in. w grupie delegatów witających prezydenta PR, Stanisława Wojciechowskiego. Kiedy zmarł (styczeń 1939 r.) na znak żałoby zamknięto wszystkie sklepy w miasteczku.
Żona Stanisława Lewensztajna, Regina (z domu Cukier) pochodziła z Warszawy. Stała się „patronką” kazimierskiej rezydencji Lewensztajnów, ale też muzą artystów, uwiecznioną m.in. przez Antoniego Michalaka. Jej wnuk, Aleks (wywiad z roku 2001 ze strony www.wkazimierzudolnym.pl) wspominał, że pani Regina miała romantyczną naturę. Lubiła malarzy, przyjaźniła się z Gizelą Hufnagel i Feliksem Topolskim. Pisała także wiersze. Podobno poezji (lekturze i twórczości) poświęcała wszystkie poranki. Towarzyszyły jej kot-pijący herbatę z mlekiem oraz czarny ratlerek – Żabka, sportretowany przez A. Michalaka. Pani Regina świetnie zarządzała domem. Obok „Reginy” stał inny dom letniskowy – „Nina”, a pobyt w pensjonacie z pełnym wyżywieniem miał kosztować ok. 5 złotych dziennie.
W salonie „Reginy” toczyło się życie artystyczne. W takim otoczeniu dzieci państwa Lewnsztajnów także rozwijały talenty. Starszy syn Stanisława, Bronisław (ur. 1886 r.) był skrzypkiem wykształconym w Petersburgu i Paryżu, profesorem konserwatoriów w Łodzi i Warszawie. Ten wybitny muzyk i doskonały nauczyciel zasiadał w jury I Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. H. Wieniawskiego, jaki odbył się w 1935 r. w Warszawie. W czasie II wojny światowej ukrywał się w Kazimierzu Dolnym. Został rozstrzelany przez hitlerowców w ogrodzie willi (istnieją dwie daty jego śmierci: 1941 i 1943). Mówiło się, że Antoni Michalak próbował ratować prof. Lewensztajna, wyrabiając mu fałszywy dowód tożsamości. Ten jednak miał odmówić przyjęcia dokumentów. Nie wiadomo w jakich okolicznościach zginęła Regina Lewnesztajn. Według opowieści Leopolda Pisuli miała trafić do warszawskiego getta i tam zginąć.
Więcej szczęścia miał młodszy brat Bronisława, Julian. Był absolwentem prawa na Uniwersytecie im. świętego Włodzimierza w Kijowie. Pracował w Gdyni w firmie spedycyjnej „Pantarei”. Na krótko przed wybuchem II wojny przeniósł się z żoną do Kazimierza i zamieszkał w „Reginie”. Po zamordowaniu przez Niemców Bronisława Lewensztajna, Julian skorzystał z pomocy swoich przyjaciół z dawnej firmy, działających w konspiracji: Edmunda Szewczyka i Antoniego Szymańskiego. Dostarczyli mu dokumenty (znowu w opowieści pojawia się sprawcza ręka Antoniego Michalaka, zaangażowanego w sprawę) – metrykę urodzenia Aleksandra Kosidły. Dzięki tym dokumentom i wsparciu AK Julian Lewensztajn wyrobił sobie kenkartę i przeprowadził do Warszawy. W tym samym czasie ( 1942 r.) do stolicy przeniosły się żona Juliana – Ola oraz jego bratowa – Sonia i bratanica – Nina. Mieszkali jednak oddzielnie ze względu bezpieczeństwa. Udało im się przetrwać – po Powstaniu Warszawskim trafili do obozu w Pruszkowie, a już w październiku 1944 r. zatrzymali się w znajomych w Lublinie. Stamtąd pojechali do Łodzi, gdzie Julian Lewensztajn nawiązał kontakt z przyjacielem z Kazimierza Dolnego, Hilarym Mincem – powojennym ministrem przemysłu i handlu – i zaczął pracę w Hurtowni tekstylnej w Łodzi. Jego żona zatrudniła się jako pielęgniarka w jednym z łódzkich szpitali położniczych. Oboje zmarli w latach 50. XX w. Córka Bronisława, Nina osiedliła się po wojnie w Lublinie. Jej mężem był pierwszy ukochany, poznany jeszcze przed wojną. W czasie okupacji (narzeczony przebywał w obozie jenieckim) wzięła ślub per procura i to uratowało jej życie. Po zakończeniu wojny małżonkowie spotkali się szczęśliwie w Lublinie. Przyjeżdżali do Kazimierza, do willi „Ninia”. „Regina” zmieniała właścicieli. W czasie wojny mieszkał tu niemiecki naczelnik poczty, państwo Madejscy, potem Aleksander Kobiałka oraz Zofia i Stanisław Dobrowolscy, którzy przemianowali „Reginę” na „Zofiówkę”. Ostatnimi właścicielami domu byli Anna i Stefan Kurzawińscy. Wrócili do nazwy „Regina”. Gościli w swoim domu potomka rodu Lewensztajnów, Aleksa.
Dąb przy „Reginie” nie jest jedyny. Na Górach niedaleko zejścia w stronę zamku w Bochotnicy znajduje się także dąb , uratowany przez mieszkańców – eko aktywistów 2018 r. Na pamiątkę tego wydarzenia został nazwany dębem „Tysiąclecia”.
11. Dęby na Wylągach.
Adres: Wylągi 53, Kazimierz Dolny
Kolejnymi chronionymi drzewami, wpisanymi do rejestru pomników przyrody są okazy przy zabytkowym dworku z 1830 roku na Wylągach. To dwa dęby (jeden z nich nazywa się ,, Wiktor”, a drugi „Królewski”) oraz wiekowy buk pospolity i lipa drobnolistna. W tym przypadku także bylibyśmy ciekawi opowieści tych przyrodniczych świadków historii. A dotyczyłyby one ni mniej ni więcej, a losów samego Feliksa Dzierżyńskiego.
Jako, że drzewa mówić nie potrafią, przytoczmy fragment wspomnieniowej książki Szymona Kobylińskiego ,ZBROJNY PIES czyli zestaw plotek.
„Kilkanaście lat wcześniej, Maciek miał wtedy ze sześć, może siedem wiosen, urządzaliśmy sobie we trójkę rowerowe wycieczki po okolicach Kazimierza nad Wisłą. We czworo właściwie: stara, gruba i już nieruchawa suczka Czika miała specjalnie dla siebie przez tamtejszych wikliniarzy upleciony (na miarę!) koszyk, który umocowałem na swoim bagażniku i tak się peregrynowało.
Jedziemy więc, jedziemy, pedałujemy po grzbiecie płaskowyżu okrążającego kazimierzowską kotlinę, mijamy jary, domki, lasy, a po pary ładnych kilometrach patrzymy: pola ogromne. Ze dwa od razu hektary lucerny, dalej ze trzy kartofli, potem jeszcze większy łan czegoś innego. Pegeer najwidoczniej. Upewniło nas po chwili to, że zaczęła się typowa aleja prowadząca do dworu, obsadzana szpalerami starych drzew. Aż w końcu alei-kordegarda.
Na nasz widok wstała z leżaka nobliwa pani i po pytaniu, jak też zwie się ta miejscowość (Wylągi-wyjaśniła), zostaliśmy zaproszeni dalej, za kępy jaśminów, spirei i śnieguliczek.
Tu dopiero siurpriza. Stoi oto przed nami stary, z końca osiemnastego wieku dwór. Gdybyż tylko zabytek, lecz widzimy najwidoczniej, że budowla żyje dawnym życiem; na ganku fotel bujany, wilczą skórą przerzucony, różyczki zaglądają w niskie okna, alejki wygracowane wokół strzyżonego gazonu… Dziwo!
Z wnętrza wychodzi najtypowsza stara niania i mała dziewczynka z warkoczykami; zaproszeni powtórnie, przekraczamy próg i wita nas ów zapach!
Ten specyficzny, skomplikowany bukiet woni, jak starałem się poprzednio opisać.
Umeblowanie i sieni z czarnym zegarem (,,Chodził jeszcze przed siedmiu laty’’, mówi niania), i salonik na lewo, gdzie widać fortepian, bibliotekę, najprzepisowsze, jak w Ślizie, w Gnojnej, Zbiroży, jak zawsze wtedy i tam. Kompot z moreli, mała siada do klawiatury, na stoliczku leży album okuty srebrem, z pluszową okładką. Przecieram oczy, a to wcale nie znika.
Następnie wchodzimy do parku wszyscy razem. Tam obok skupisk starodrzewu wznosi się ogromny dąb, między którego konarami dostrzec można na blasze malowany i całkiem już poczerniały święty obraz.
– To na pamiątkę pochowanych tu powstańców z sześćdziesiątego trzeciego-mówi pani.
Za dębem płot, za płotem widać rozległy majdan, gdzie akurat ciągnie się do obór duże stado bydła, dobiegają okrzyki pastucha, naszczekiwanie podwórzowych kundli,
-Syna nie ma-powiada dama-ale niedługo powinien wrócić z pola, pilnował tam sprzętu saradeli…
Niania drepcąc obok Danki, zauważyła nasze milczące zdumienie i stuknąwszy gościa palcem w plecy, odezwała się:
-Pani to się pewnie dziwi, dlaczego tu wszystko takie. Bo to w rodzinie zostało. Może słyszała pani to nazwisko: Dzierżyński?…
A więc, pomyślałem, do kompletu dobił trzeci znany majątek, skąd właściciele odeszli w roku reformy rolnej. Pierwszym był, jak mówiono, Oblęgorek Sienkiewicza (oczywiście nie liczę tych posiadłości, które-jak Mściska-były w momencie przemian dziejowych o parę choćby morgów mniejsze niż przepisowe 50 ha, przesądzające o parcelacji lub upaństwowieniu). Kiedy dziś w telewizji słyszę o przodujących gospodarzach, jacy na fali zwanej ,,odbudową hodowli i rolnictwa” potrafią – dzięki m. in. Państwowemu Funduszowi Ziemi-komasować w swoich rękach więcej nieraz niż 50 ha prywatnego gruntu, wówczas mimo woli śmieję się w kułak. Ściślej: w kułaków, których jako zawzięty młody satyryk tępiłem karykaturami prasowymi -stosunkowo nie tak dawno… Poza Oblęgorkiem Sienkiewiczów i opisanymi Wylągami został jeszcze w swoim dworze, za wstawiennictwem okolicznych chłopów i folwarcznej służby, pan Henryk Bielski w Gnojnej (opodal sławnych Radziejowic). (…)
Pan Bielski, o ile się nie mylę; filozof i socjolog, stwarzał wraz z żoną wszelkie podstawy do tego, by mieć wokół samych przyjaciół. Nie tylko z przyczyny charakterów osobistych, ale też dzięki niezwykłej wręcz, przerastającej niejednokrotnie siły i warunki-ofiarności czasu okupacji. W ich bowiem Gnojnej, niezależnie od zwykłego naonczas trybu pomocy dla podziemnych sił zbrojnych, powstał dodatkowo azyl intelektualistów, prześladowanych i tropionych szczególnie zajadle, bo rasistowsko.”
Obecnie drzewa sąsiadują z miejscem przyjaznym przyrodzie: gospodarstwem agroturystycznym i stadniną koni rodziny Szczepkowskich-Dunia.
Opisaliśmy tu zaledwie część historii, które podyktowały nam drzewa. W „kolejce” czekają rośliny z Lipowej Doliny , ul. Szkolnej Skowieszynka, Kolonii Uściąż. Jeśli mają Państwo jakieś pomysły i chcieliby nam pomóc w kwalifikacji, opisywaniu ciekawych przyrodniczo okazów, a tym samy – wprowadzania ich na nasze mapy, prosimy o kontakt z Domem Kuncewiczów. Przy tej okazji pochwalmy się zmianami w naszym najbliższym otoczeniu.
Dla zakochanych w Kazimierzu Dolnym
Wszystkim zakochanym w Miasteczku ( wiemy, że to dosyć liczna gromadka) ofiarowujemy taki oto prezent. Poniższa galeria składa się z najpiękniejszych zdjęć, ofiarowanych nam przez Piotra Makowskiego (foto-szpiega). Wybór jest subiektywny, ale podarowany Państwu prosto z serca. Z nadzieją, że zechcą Państwo porównać zdjęcia z rzeczywistością:)
Śnica i śniegowica
Zupełnie przypadkowo wpadł nam w ręce tomik w błyskawicy Józefa Czechowicza. Pochodzi z niego wiersz śnica i śniegowica, który idealnie pasuje zarówno do zdjęć, wykonanych przez poetę w Lublinie, jak i fotografii przesłanych przez Piotra Makowskiego. Spieszmy się z foto konfrontacją, bo ze śniegiem nigdy nic nie wiadomo (to z innego, angielskiego poety:)
wczoraj małe podwórko zbierało w garść zamieć
alarm szyb nie ustawał czułem smutek
dom z przeciwka sztachety umiem na pamięć
chłodne barwy na śniegu porastały brudem
znów lampa gaśnie znów
skroń spadająca w poduszkę’
dotyka płótna
nici tkane na krzyż są kratą snów
za nią rozpływa się ciemność smutna
w przejrzałą sagi gruszkę
brnie przez nurt nocy śnica
noc złotymi rękoma odgarnia i świat
patrząca z okien księżycem
rozwinęła się jasnością w kwiat
łopocą cieniutkie krążki
snują się formy spłaszczone
w górę i w dół
karty olbrzymiej ksiązki
przerzuca wiatr z pól
ze szklanym wysmugiem sań
wirują smukli i wiotcy
w grzywach śniegowych włosów
śniegowi chłopcy
śnica i śniegowca
zasypiać
To zdjęcia Józefa Czechowicza. A poniżej – fotografie wykonane przez Piotra Makowskiego.
Nietypowe Boże Narodzenie
Zamykamy drugi rok obecności w Państwa domach fotografiami z tegorocznej zimy w Kazimierzu Dolnym. Innej z wielu względów. Wielu z Państwa nie mogło przyjechać do Miasteczka. Troska o siebie i innych na to nie pozwoliła. Byli, co prawda śmiałkowie, lekceważący prośby i apele o rozwagę, ale na głupotę (bo nie jest to odwaga, ale niepotrzebna manifestacja uczuć) nie ma lekarstwa. Na osłodę – pakiet zdjęć od Piotra Makowskiego. Taki prezent od nas dla tych, którym bliski jest Kazimierz Dolny.
W obiektywie pana Piotra…
Choć w obecnej sytuacji daleko nam jeszcze do normalności, to staramy się aby w naszym Domu taka panowała. Na szczęście (choć może nie powinniśmy się tak cieszyć, bo nie zajmujemy wysokiej pozycji w ogólnopolskich rankingach frekwencji) nasze Muzeum działa z dala od zgiełku i tłumnie odwiedzanych szlaków wycieczkowych. Trochę inny Kazimierz – mówią ci, którzy dotarli do Domu Kuncewiczów po raz pierwszy. Żegnają nas z obietnicą powrotu i… zadaniem, jakie im dajemy. Jest proste, a do jego realizacji namawiamy także i naszych Czytelników. Szukajcie własnych ścieżek w Miasteczku.
ten nieco długi wstęp służy do wprowadzenia Państwa w klimat zdjęć Piotra Makowskiego. Towarzyszyły nam w najtrudniejszym momencie. Były naszym „okiem”na Kazimierz Dolny. Nie wszystkie wykorzystaliśmy. Może to właśnie dziś jest dobry moment na taką foto-wędrówkę.
Miasteczko nocą
ze wzgórz promieniujące i zielone za dnia
w zmierzchu piękno Kaźmierza wzbiera w wonny
nadmiar
żarzą się gwiazdy sypią broczą
w gwiazdach wygony baszta mlecznej drogi nurt
miasteczko ma okna z bursztynu
i tak ukazuje się oczom
zawieszone u gór
widnokrąg z ucichłym zamkiem
i jeszcze łysicą trzykrzyską
oddycha bardzo blisko
jakby rękę położył na klamkę
nie otwierając drzwi
nie otwieraj innego raju
dość mi mleczny szlak
także gwiaździsty
w dolinie spoczywa płowej
gdzie pod wieczoru zapachem czystym
wisła ogromna mając ramiona złożone pod głowę
leży na wznak
śpi
Józef Czechowicz, Prowincja noc I (fot. Piotr Makowski)
Wyniki konkursu Kazimierz Dolny – foto inspiracje
Dzięki głosowaniu Internautów znamy już wyniki konkursu Kazimierz Dolny – foto inspiracje.
Jego laureatami zostali: Pani Agata (1 miejsce), Pani Katarzyna (2 miejsce) oraz Pan Adam (3 miejsce). Kolejne miejsca zajęli Pan Zbig, Pan Paweł, Pani Monika, Pan Łukasz, Pani Agnieszka oraz Pan Aleksander. Serdecznie dziękujemy za udział w naszej zabawie i gratulujemy zwycięzcom!
Nagrody (upominki książkowe) prześlemy drogą pocztową.
Wszyscy uczestnicy konkursu otrzymują dodatkowy bonus w postaci bezpłatnych biletów rodzinnych do Domu Kuncewiczów, ważne od lipca bieżącego roku! W ten sposób dzielimy się z Państwem dobrą wiadomością! Już wkrótce spotkamy się na herbacie na tarasie willi „Pod Wiewiórką”.
Praca zwyciężczyni – Pani Agaty, gratulujemy!
Uwaga, konkurs fotograficzny!
Wszystko w rękach Internautów. Na konkurs Kazimierz Dolny – foto inspiracje wpłynęło 9 zdjęć. Wszystkie nawiązują do wiersza Józefa Czechowicza Prowincja noc. Państwa zadaniem jest wybór najciekawszej fotografii, najlepiej ilustrującej nastrój tego utworu poetyckiego. Na Państwa głosy (można je zamieszczać za pośrednictwem Facebooka Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym) czekamy do 19 kwietnia b.r. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi 20 kwietnia. Laureaci nagrodzonych zdjęć otrzymają wydawnictwa muzealne (przewodniki i albumy). Wszystkim uczestnikom naszego konkursu dziękujemy i trzymamy kciuki za powodzenie w głosowaniu!
A tak interpretuje nasze foto-zadanie dla Państwa nasz wysłannik kazimierski, Piotr Makowski (to oczywiście poza konkursem;)
Konkurs fotograficzny!
Oddział Dom Kuncewiczów Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym zaprasza do udziału w konkursie fotograficznym Kazimierz Dolny – foto inspiracje. Zadaniem uczestników konkursu jest zilustrowanie fragmentu wiersza Józefa Czechowicza Prowincja noc.
Nie namawiamy Was do wychodzenia z domów, ale uważnego przejrzenia zdjęć, które macie w archiwach. Będzie okazja do porządków, ale także – do odszukania fotografii z Kazimierza Dolnego.
Bohaterem tekstu (oraz zdjęcia, jakie należy wysłać) jest właśnie nasze Miasteczko. Fotografię należy przesłać pod adres: kuncewiczowka@mnkd.pl, w terminie od 2 do 14 kwietnia bieżącego roku. 15 kwietnia wszystkie zgłoszone fotografie zostaną zamieszczone w mediach społecznościowych Muzeum Nadwiślańskiego (Facebook, Instagram) oraz na blogu narynkuusiacwkazimierzu.pl (zakładka „Mój Kazimierz”). O wyborze najlepszych zdjęć zdecydują internauci. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi 20 kwietnia.
Laureaci otrzymają nagrody w postaci wydawnictw muzealnych (albumy, przewodniki).
Tekst, który należy zinterpretować fotograficznie zamieszczamy poniżej:
Józef Czechowicz
Prowincja noc
I
ze wzgórz promieniujące i zielone za dnia
w zmierzchu piękno Kaźmierza wzbiera w wonny
nadmiar
żarzą się gwiazdy sypią broczą
w gwiazdach wygony baszta mlecznej drogi nurt
miasteczko ma okna z bursztynu
i tak ukazuje się oczom
zawieszone u gór
widnokrąg z ucichłym zamkiem
i jeszcze łysicą trzykrzyską
oddycha bardzo blisko
jakby rękę położył na klamkę
nie otwierając drzwi
nie otwieraj innego raju
dość mi mleczny szlak
także gwiaździsty
w dolinie spoczywa płowej
gdzie pod wieczoru zapachem czystym
wisła ogromna mając ramiona złożone pod głowę
leży na wznak
śpi
fot. Piotr Makowski
KONKURS FOTOGRAFICZNY
„Kazimierz Dolny – foto inspiracje”
REGULAMIN
1. Konkurs ma charakter otwarty dla wszystkich fotografujących.
2. Organizatorem konkursu jest Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym – oddział Dom Kuncewiczów.
3. Udział w konkursie jest bezpłatny.
4. Celem konkursu jest:
- popularyzacja i promocja Kazimierza Dolnego i oddziałów Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym jako miejsc plenerów fotograficznych
- pobudzenie kreatywności twórczej autorów zdjęć
- zachęcenie do fotografowania i konfrontacji swoich prac z innymi pasjonatami tego hobby.
5. Przesyłając zdjęcie, jego autorzy wyrażają zgodę na jego bezpłatną publikację na internetowych stronach Muzeum, portalach społecznościowych (Facebook, Instagram) oraz w mediach, zainteresowanych konkursem celem promocji autora i organizatora konkursu.
6. Autor fotografii zgłoszonej do konkursu oświadcza, że jest jedynym właścicielem praw autorskich, i prace te nie naruszają wszelkich dóbr osobistych i materialnych osób trzecich.
7. Prace na konkurs należy przesyłać tylko w formie cyfrowej zapisane jako JPG, w rozdzielczości min.150 dpi / krótszy bok min. 1000pix/, pod adresem: kuncewiczowka@mnkd.pl w terminie od 2.04 do 14.04.2020 roku. Z uwagi na przepisy o ochronie danych osobowych (RODO), autor fotografii musi także napisać, czy pracę podpisać jego imieniem i nazwiskiem, czy też wystarczy wybrany przez niego pseudonim.
8. O wyborze najlepszego zdjęcia zdecydują Internauci, podczas otwartego głosowania, które odbędzie się od 15.04 do 19.04.2020, w mediach społecznościowych MNKD.
9. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi 20.04.2020, a laureaci zostaną powiadomieni o wynikach drogą pocztową. Nagrodami w konkursie będą wydawnictwa muzealne (albumy i przewodniki).
10. Nieprzestrzeganie regulaminu, skutkuje niedopuszczeniem prac tego autora w następnych konkursach organizowanych przez Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym.
11. Przystąpienie do konkursu jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu w całości.
Rynek
Miasteczko posiadało coś szczególnie godnego: rynek, na którym ludzie wyglądali jak na scenie. Wiecznie ktoś tu dyżurował, kupcy i tragarze dniem, stróże i metafizycy nocą. Dołem płynęła rzeka, na wzgórzach stały ruiny, okolice obfitowały w wąwozy, plantacje tytoniu, pola uprawne, lasy i łąki. Pejzaż w każdym fragmencie był tu inny, ale zawsze piękny. /Adolf Rudnicki, Lato, Kraków 1984/
/fot. P.Makowski/
Miasteczko
Przyjechali kiedyś, bodaj w latach trzydziestych, Drabik z moim ojcem do Kazimierza. Stanęli na górze, a było tak rozlegle, rozlegle i bardzo srebrzyście. Stamtąd widać było takie zakręty i takie rozległe białe wody i takie blaski, które może tylko u Leonarda znaleźć można. Te rozległe, polskie widoki zostały do dziś. Więcej nic. (…) Dziś już nie ma zapachu wieczorem pieczonego chleba i wędzonych w dymie śliwek z sadów znad rzeki i wieczornych chórów u fary ujmujących w ramiona kotliny cichą mieścinę. /Irena Lorentowicz, Oczarowania Pax, 1975/
fot. Piotr Makowski
Gołąb
Niebo gołębiosiwe mokre pióra stroszy,
pod wiatr nastawia skrzydła całe w drżących puchach.
Wciąż jeszcze dalekimi piorunami grucha
i burzy się jak gołąb w miłosnej rozkoszy.
Pryska ostatnim deszczem słońce złotolice
i już się pyszni tęczą: siedmiobarwnym brzuchem.
Chciałoby spaść na ziemię jak na gołębicę
i otulić jej piękność rozmarzonym puchem.
(Maria Pawlikowska-Jasnorzewska fot. Piotr Makowski)
Wisła
Niebo i ziemia są różowe. Wisła leży na tej różowości jak srebrny pas. Wygląda znikoma, powierzchowna, jakby rozesłana na chwilę. Zachód odejdzie zaraz i zabierze ze sobą ten szumiący skrawek. Jakoż dzieje się tak. Obszar różowy uchodzi w głąb światów, razem z nim uchodzi zamyślona postać rzeki, nasz kobiecy sen o niej. rzeka znowu leży przed nami w ciężkiej swojej prawdzie.
Tych, co chcą niewymawialne wymówić, nieuchwytne zarejestrować, chociażby nitkę bezmiaru wokoło palca owinąć, pełno chodzi po brzegu. Mieszają farby w tygielkach, słowa w mózgu – coś jednak muszą przedrzeźnić, zreprodukować, do czegoś ludzkiego nieludzkie przyrównać./Maria Kuncewiczowa, Z kazimierskich brulionów, Wiadomości literackie 1939/
fot. Piotr Makowski
Wiosna w Kazimierzu
Wraz z nadejściem wiosny Kazimierz zaczynał zrzucać z siebiezimową pokrywę – białą, zimną – i cały zielenił się i rozkwitał. Piękny i wspaniały był wówczas Kazimierz. Wzgórze obok naszego domu bieliło się drzewami topoli, zbocza gór i wzniesień okrywały się wielobarwnym kwieciem, Wisla cichutko całowała ziemię. /Pola Ilon Szenderowicz, Zapiski z Kazimierza, Kazimierz vel Kuzmir, Lublin 2006/
fot. Piotr Makowski
Czerniawy
W marcu przypada rocznica likwidacji kazimierskiego getta. O tych wydarzeniach przeczytacie w zakładce „Muzealna Aplikacja Mobilna” – szlak żydowski na naszym blogu.
Niech zatem wprowadzeniem do zdjęć będzie literatura:
Po przejściu dwóch kilometrów dochodzę w końcu do monumentu stojącego w niewielkim oddaleniu od szosy, w pobliżu miejsca, gdzie kiedyś mieścił się cmentarz żydowski. Liczący sobie kilka wieków, został zniszczony przez Niemców, którzy użyli prastare macewy do wybrukowania podwórza w swojej kwaterze na wzgórzu. W 1978 roku około 700 kamieni zostało wydobytych i połączonych w niezwykłą rzeźbę, symbolicznie i dramatycznie rozdartą na pół. Wiele z tych kamieni to tylko fragmenty nagrobków, ale niektóre są zaskakująco nienaruszone i ozdobione menorami, na wszystkich widnieją hebrajskie napisy.
Jest to niezwykły, niewyobrażalnie poruszający pomnik nasuwający na myśl Ścianę Płaczu. Po raz drugi w Polsce żałuję, że nie potrafię się modlić, chociaż jestem pewna, o co bym się modliła. /Irena F. Karafilly, Ashes and Miracles, Toronto 1998, Kazimierz vel Kuzmir, Lublin 2006/
fot. Piotr Makowski